Oczami Wiki.
Od tego jednocześnie okropnego i cudownego dnia żyłam w innym świecie. Tu, gdzie się teraz znajdowałam, wszystko miało głęboki sens, każdy szczegół był czymś pięknym, a ludzi przepełniało szczęście. Miałam swoją własną bajkę. Bajkę, na którą tak długo czekałam. To śmieszne jak bardzo można się mijać, mimo tego całego przyciągania międzyludzkiego. Gdy teraz patrzę na Kurka, uśmiech nie opuszcza mojej twarzy i właściwie nic nie jest w stanie wytrącić mnie z tego nieco ckliwego stanu. Unosiłam się nad ziemią, a myślami byłam cały czas przy Bartoszu. Zachowywałam się jak nastolatka. Jak wtedy, kiedy po raz pierwszy byliśmy razem, a dla wielu uchodziliśmy za idealną parę. W sumie tak właśnie się czułam. Zaczynaliśmy od nowa, od zera. Uczyliśmy się siebie na nowo, choć znaliśmy się niemal na wylot. Takiej pewności i świadomości, że ktoś na ciebie czeka życzę każdemu na świecie. Trzeba czuć się potrzebnym, bo człowiek zwyczajnie tego potrzebuje. Długa i żmudna droga doprowadziła nas oboje w to miejsce, ale zdecydowanie było warto.
Winiar był dla mnie już jedynie zwykłą pomyłką, choć czasem bolał mnie fakt, że tak naprawdę przez cały ten czas nie udało mi się go poznać. Nigdy wcześniej nie śmiałabym go nawet podejrzewać o taką fałszywość. Ale jesteśmy tylko ludźmi i jak powszechnie wiadomo, różnie z nami bywa. Widocznie obok siatkarskiego jajcarza, mógłby z powodzeniem zostać najlepszym kłamcą. To nie do końca tak, że żywiłam do niego jakąś wielką nienawiść od dnia, kiedy pozwolił poczuć mi się tanio. Powinnam być mu wdzięczna, że dzięki niemu szczęśliwie trafiłam w ramiona Kurka. Szczerze pragnęłam jak najszybciej zapomnieć o tych cholernych wydarzeniach i dalej uznawać go za ideał siatkarza i filar reprezentacji Polski. Jednak nie miałam w planach utrzymywania z nim jakichkolwiek bliższych stosunków, nawet na stopie przyjacielskiej. Byłoby to dla mnie trudne, ale może kiedyś się do tego przekonam. Żałowałam tylko jednego. Jest tylko jeden powód, z którego będę tęskniła za czasem spędzonym z Winiarskim. Powód ten nie ma więcej niż 130 wzrostu, długie, blond włosy i piękne oczy. Do tego jest niezwykle urokliwym i inteligentnym chłopcem, do którego przywiązałam się, jak do własnego dziecka. Pokochałam Oliwiera i zachowanie jego ojca nie może mieć na to wpływu. Obyśmy mieli okazję spotkać się na jakimś meczu Skry.
Studia stały się dla mnie jedynie odliczaniem godzin, minut i sekund do opuszczenia murów uczelni, gdzie czekał na mnie Bartek. Nie straciłam swoim priorytetów, ale zwyczajnie chwilowo spadły na drugi plan. Wywiązywałam się ze wszystkich projektów, regularnie chodziłam na zajęcia, ale po prostu nie wkładałam to aż tyle pasji. Nie wiedzieć czemu profesor Ostaszewski stał się moim ulubionym wykładowcą i nie omieszkałam mu nie podziękować. Za co? Przejrzał mnie na wylot i wskazał właściwy kierunek. Rozgryzł mnie w sprawie Kurka, zanim mi samej udało się to odkryć. Wyraz jego twarzy, gdy postawiłam przed nim duży kawałek szarlotki z lodami, był nieodgadniony. Ostaszewski ze śmiechem zapytał czy przypadkiem nie chcę skończyć roku z wyższą oceną, ale szybko zaprzeczyłam i rzuciłam nieco światła na jego wątpliwości, co do moich dobrych intencji.
-Wiktorio Malinowska, już niedługo Kurek, pośpiesz się! Stolik na nas nie zaczeka- krzyczał od drzwi Bartek.
-Idę, już idę. Daj mi chwilę. –zbyłam go, wkładając kolczyki.
-Nie ma opcji! –krzyknął z drwiną w głosie i wtargnął do mojego pokoju.
-Usiądź sobie, bo jeszcze nie jestem gotowa. –wytłumaczyłam, poklepałam go pokrzepiająco po ramieniu i pędem ruszyłam w stronę łazienki.
-Ehh w coś ty się Kuraś wpakował. –jęknął i opadł ciężko na łóżko.
Puszczając jego uwagę mimo uszu, starałam się dość szybko, ale równie precyzyjnie narysować dwie identyczne kreski na powiekach. Kolejno jeszcze kilka poprawek, a później włosy. Długie loki opadały mi na ramiona i do połowy zakrywały plecy. Wyprostowałam granatową sukienkę przed kolano, która subtelnie podkreślała, co trzeba i powoli zmierzałam ku końcowi. Spryskałam szyję ulubionymi perfumami i po raz ostatni musnęłam usta jasną pomadką.
-Ładniej już nie będzie. –wywrócił oczami, stojący w drzwiach, Kurek.
-„Już niedługo Kurek” musi się jakoś prezentować, prawda? –zwróciłam się do niego. –Chociaż w sumie jeszcze nic nie wiadomo. –wzruszyłam ramionami.
-Fakt. Mogę z tobą nie wytrzymać. Musiałbym być samobójcą, żeby… -urwał widząc mój gniewny wzrok.
-Zapamiętam. –rzuciłam beznamiętnie i chwyciłam torebkę.
Chciałam szybko wyminąć go w progu i iść przed siebie, ale jednym, silnym ruchem niemal przykleił mnie do ściany i mocno pocałował.
-Uważaj, bo ci się jeszcze udzieli moja okropność. Podobno można się zarazić przez ślinę. –ironizowałam.
-Zaryzykuję. Warto. –znów połączył nasze usta. –Smakujesz brzoskwinią. –stwierdził po chwili.
-Obyś je lubił, bo to najlepsze mazidło do ust, jakie kiedykolwiek miałam. –uśmiechnęłam się.
-Uwielbiam je. –zapewnił mnie o tym, oblizując wargi. –Może jednak zostaniemy w domu?
-Oh nie! Poza tym, że musisz mnie zaspokajać to jeszcze musisz mnie karmić, więc zakładam tylko buty i wychodzimy. –zaśmiałam się i ruszyłam w poszukiwaniu szpilek.
Siedząc w restauracji cały czas rzucaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia. Bartek wybrał piękne miejsce, ale delikatnie drętwe. Wszyscy siedzieli prosto, słuchali skrzypka i dyskutowali, jak mniemam, o polityce. Budynek miał swój klimat, ale on zdecydowanie mijał się z naszymi preferencjami.
-Dobra, mów. –uśmiechnęłam się, kiedy złożyliśmy zamówienie.
-Co?
-Na pewno chcesz mi coś powiedzieć. Od rana jesteś nakręcony, a na dodatek nie zbyt często zabierasz mnie do restauracji. –podzieliłam się z nim moimi obserwacjami.
-Zdecydowanie za dobrze się znamy. –westchnął zrezygnowany.
-Wal, Kurek. Jak za dawnych lat. Prosto z mostu. –zachęciłam go.
-Nie jestem już w żaden sposób związany z Rosją. Na dodatek rozmawiałem ze Skrą i jeśli tylko bym chciał to jest tu dla mnie miejsce. Będę mógł być tu, na miejscu, przy tobie. –wyszczerzył się.
-Bartek to cudownie! –pisnęłam i szybko zakryłam usta ręką.
-Też się cieszę, ale nie rób sensacji. –śmiał się z reakcji innych gości.
-Nie chcę być niegrzeczna, ale mam pewną propozycję. –wypaliłam.
-Tak?
-Zmywamy się stąd? –zapytałam niewinne.
-Ty też się męczysz? Cudownie! Zjemy i uciekamy. –wypuścił powietrze z wyraźną ulgą.
-Poszłabym potańczyć… -myślałam na głos.
Zaraz po posiłku, któremu nie można nic zarzucić, opuściliśmy tę elegancką restaurację. W zamian wybraliśmy się do klubu. Kiedy Bartek dokończył swojego drugiego drinka obudził się w nim prawdziwy mistrz parkietu. Porwał mnie w ramiona i porządnie zmęczył. Skakałam, krzyczałam, piszczałam i cieszyłam się beztroskim czasem. Jednak w końcu wysokie buty dały o sobie znać i musiałam usiąść. Zamówiłam sok i usidłam na sofie. Chwile starałam się złapać oddech. Zostawiłam Kurka samego i to był błąd. Wszystkie napalone panienki tylko czekały na chwilę, kiedy zwolni się miejsce przy jego boku. Ten widok zabolał. Tak cholernie, że aby stracić go z oczu wypełniłam je łzami. Bartek w otoczeniu tych wszystkich dziewczyn, które liczyły jedynie na jedno skinienie, pozwolenie. Ten klub to był głupi pomysł. Bynajmniej ja nie powinnam się tu pojawiać. Gdzie ja się w ogóle pcham… Taka ja przy boku samego Bartosza Kurka? Gwiazdy polskiej siatkówki, która została MVP całej LŚ 2012? Za wysokie progi, jak na twoje nad wyraz grube, przy tych dziewczynach, nogi, Wiki. Bartek szalał na parkiecie, a ja zamiast do niego dołączyć, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam ku wyjściu, ocierając policzki. Nie biegłam, nie uciekałam. No może jedynie tylko trochę szybciej szłam niż zwykle.
-Wiki! Stój do cholery. –krzyczał Bartek.
Byłam całkiem głucha na jego wołanie. Widziałam go. Widziałam z tymi dziewczynami, które zdecydowanie lepiej prezentowałyby się na okładce Przeglądu Sportowego, jako miłość reprezentanta Polski. Nasze życie nigdy nie byłoby na tyle prywatne, na ile tego oczekiwałam. Miano „osoby publicznej” do czegoś zobowiązuje, a ja chyba nie zasługiwałam na takie określenie. Zawsze widziałam w nim normalnego człowieka, ale czy to nie było oszukiwanie samej siebie? W tamtej chwili zauważałam jedynie osobistość rozpoznawaną w każdym miejscu.
-Co ty wyprawiasz? –gwałtownie mnie zatrzymał.
-Wracam do swojego zwykłego życia. –rzuciłam.
-O czym mówisz? –uniósł brwi w geście całkowitego niezrozumienia.
-Jestem dla ciebie po prostu za słaba. –uśmiechnęłam się nikle.
-Dlaczego w siebie nie wierzysz, co? –chwycił moją twarz w dłonie.
-Bo te laski są ode mnie ładniejsze. Widziałeś te idealne ciała, długie nogi i blond włosy? Lubisz blondynki. –stwierdziłam ze smutkiem.
Sama nie potrafiłam stwierdzić skąd się wzięła ta chwila słabości, ale zdecydowanie nie było ze mną dobrze.
-A wiesz, że liczy się coś więcej niż tylko wygląd? One kiedyś zbrzydną, a ty nadal będziesz moją najcudowniejszą Wiktorią, za którą się uganiam od liceum i, która w tym momencie całkowicie straciła rozum. –zaśmiał się.
-Nie śmiej się, kiedy ja już jestem jedną nogą na operacji plastycznej! –powiedziałam z wyrzutem.
-Nie pozwoliłbym ci na to. –zakręcił sobie kosmyk moich włosów na palcu. -Dla mnie i tak jesteś najpiękniejsza. A najbardziej podobasz mi się rano, z rozczochranymi włosami, ubrana jedynie w moją koszulkę, w której z powodzeniem mogłabyś zamieszkać. A na dodatek ten uroczy błysk w oku i świadomość, że to z mojego powodu. –wyszczerzył się filmowo.
-Nie przypisuj sobie za dużo, panie Kurek. –udzielił mi się jego dobry humor i na mojej twarzy zagościł uśmiech.
-Taką właśnie chcę cię zawsze widzieć. Uśmiechniętą. –zakończył swój wywód i pocałował mnie.
Zrozumiałam. Zrozumiałam wszystko i obiecałam sobie już nigdy nie być tak powierzchowną.
-A i jeszcze uwielbiam twoje dwa pieprzyki przy biodrach. –mruknął mi do ucha i dotknął dłonią wspomnianych miejsc.
Moje ciało przeszedł dreszcz i niezidentyfikowane ciepło pomieszane z zimnem. Ten facet doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa!
-Może nie przy wszystkich, co? –przytrzymałam jego głowę na bezpiecznej odległości.
-Niech wszyscy patrzą i będą zazdrośni! –powiedział nad wyraz głośno.
-Tak jak ja jeszcze chwilę temu? –zmierzyłam go wzrokiem.
-Byłaś zazdrosna? –uśmiechnął się cwaniacko.
-Ty byś nie był? –burknęłam.
-Ja? Ja zapewne poprzestawiałbym nieco twarz gościowi, który choćby cię dotknął. –naprężył mięśnie.
-Ahh ty mój obrońco. –westchnęłam.
-Bez sarkazmu, proszę! Ja się tak produkuję, a ty co?! Zero romantyzmu w tobie. –załamał ręce.
-Ja wolę od razu przechodzić do rzeczy. –przygryzłam wargę.
-Jedziemy do mnie, natychmiast! –ożywił się i pociągnął mnie za ramię.
Następnego dnia czekała mnie wizyta u lekarza. Bartek wiedział o wszystkim bo miałam dość wszelakich tajemnic i niedomówień. Jak zareagował? Wspierał mnie. Wspierał tak cudownie, że wcale się nie martwiłam, ale mimo wszystko bałam się ciąży. Nie czułam się jeszcze wystarczająco gotowa i nie chciałam brać na siebie tak dużej odpowiedzialności. Jednak gdyby rozwijało się we mnie nowe życie to nie brałam nawet pod uwagę aborcji. Urodziłabym to maleństwo niezależnie od tego, kogo miałoby za biologicznego ojca. Kurek czy Winiar? Winiar czy Kurek? Czy w ogóle jest jakieś małe nasionko? Bartek zapewniał mnie, że zaakceptowałby fakt, że to Michał jest ojcem, ale widać było, że ciężko przechodzi mu to przez usta. Niewątpliwie byłaby to dla niego niekomfortowa sytuacja i nie ma co się dziwić. Sama czułabym się źle z sytuacją, że jakaś część Winiarskiego jest stale obecna tak blisko mnie.
-Panie doktorze jak wyniki? –wyrzuciłam z siebie pytanie, gdy tylko staruszek do nas wrócił.
-Nie mam dla państwa dobrych wieści. –powiedział opanowany i wyrównał stos kartek o biurko.
-Co to oznacza? –patrzyłam przerażona na Kurka, który nie miał za ciekawej miny.
-Wynik jest negatywny. Nie jest pani w ciąży. Nie ma dziecka. Bardzo mi przykro. –poprawił okulary na nosie i złożył ręce.
-Nie jestem w ciąży? –upewniłam się, a lekarz kiwną nieznacznie głową.
Nie ma? Czyli to było tylko jakieś zwykłe zatrucie? Ile ja się najadłam strachu..
-Jeśli nie mają państwo żadnych pytań to muszę się pożegnać, bo za moment czeka mnie kolejna wizyta. –wygłosił profesorek i lekko się uśmiechnął.
-Oczywiście. Dziękujemy. Do widzenia. –Kurek chwycił mnie za rękę i wyprowadził z gabinetu.
Gdy zamknęły się drzwi za kolejnymi pacjentami zauważyłam jak Bartek nadal wpatruję się w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu siedziała kobieta z dość pokaźnym brzuszkiem. Powoli zaczynała rozpierać mnie radość, ale nie mogłam jakoś dostrzec tego samego w zachowaniu Kurka. Zaczęłam powoli chichotać jak idiotka i kręcić głową z niedowierzaniem. Już nie było niepewności. Nie ma ciąży, nie ma dziecka, nie ma problemu. Zarzuciłam ramiona na bartkową szyję, ale on szybko je strzepnął.
-Cieszysz się, co? Masz powód. –prychnął i ruszył do wyjścia.
Zbił mnie z tropu. Rozbił na kawałki. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Powoli zabierałam swoją torebkę i wiosenną kurtkę. Małymi kroczkami zmierzałam w tę samą stronę co siatkarz. Idąc długim korytarzem, przyglądałam się tym wszystkim zaciążonym kobietom, które wyglądały na bardzo szczęśliwe. Z czułością głaskały swoje brzuchy i z uśmiechem opowiadały innym pacjentom o swoich jeszcze nienarodzonych dzieciach. Dotarły do mnie strzępki rozmów na temat wyboru imienia, przebiegu ciąży i kupowaniu maleńkich ubranek, pluszaków oraz wózków. Miłość wypełniała każde ich słowo, a one same promieniały. Może jednak ciąża to nic strasznego? Ale pieluchy, nieprzespane noce i obolałe ciało to już inna perspektywa. Pokręciłam głową i szłam dalej. W korytarzu obok drobna brunetka rzuciła się w ramiona wysokiemu blondynowi i płacząc, oznajmiała mu, że urodzi im się córeczka. Facet wcale nie krył łez wzruszenia, a mnie aż ścisnęło w środku. Piękne.
Kurek siedział na schodach przed budynkiem kliniki. Oparł łokcie na kolanach, a twarz schował w dłoniach. Zajęłam miejsce obok niego i położyłam rękę na jego ramieniu. Podniósł na mnie wzrok, a jego oczy były zaczerwienione. Płakał?
-Przepraszam cię za tamto. –powiedział smutno.
-Nie gniewam się, rozumiem. Emocje. –uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Nie w tym rzecz. Wiesz.. przez moment liczyłem, że będziesz w ciąży. Chciałem tego, pragnąłem. Pomyślałem, że stworzymy cudowną rodzinę, a połowę naszej miłości ulokujemy w takim pięknym maleństwie. Marzy mi się duży, przytulny dom z ogródkiem, żona przy boku, biały pies i dziecko. Albo nawet kilkoro! Albo nawet tyle, żeby mogły grać w siatkówkę, w drużynach po 6 osób. Miłości starczyłoby mi dla każdego z nich! –zaśmiał się i przetarł oczy. –Urodzisz mi kiedyś dziecko, prawda? –spojrzał mi z wielką nadzieją w oczy i pocałował dłoń.
-Kiedyś na pewno. Staranie się o nie z tobą to wielka przyjemność. –zaśmiałam się. –Ale wszystko w swoim czasie. –wytłumaczyłam, a on pokiwał głową i starał się zrozumieć.
-Będziemy kiedyś cholernie szczęśliwi. Jeszcze bardziej niż teraz. Przecież coś się nam należy po tych wszystkich przeszkodach. –myślał na głos i patrzył w dal.
-Chodźmy już. –podniosłam się i wyciągnęłam ku niemu dłoń.
-Kocham cię, Wiktoria. –wyszeptał i nieziemsko mnie pocałował.
Zawarł w tym całą swoją miłość, delikatność i nadzieję. Obietnicę, że to wszystko, o czym opowiadał jest prawdą, której szczerze mówiąc nawet nie miałam nawet zamiaru zaprzeczać czy się sprzeciwiać.
Dwa dni później wróciła do domu Anka. Moje szczęście całkiem osiągnęło apogeum. Wyściskałam ją i wycałowałam za całą tą rozłąkę. Nie zapomnę wyrazu ulgi na jej twarzy, kiedy poinformowałam ją, że nie zostanie ciocią. Anka niemal pisnęła z radości, na co Kurek wyraźnie przewrócił oczami.
-Dobra dziewczynki, zbieram się. Na pewno chcecie sobie pogadać o tych wszystkich babskich sprawach, a ja zdecydowanie nie mam ochoty tego słuchać. Brakuje mi męskiego towarzystwa. –zrobił smutną minę, pocałował mnie, cmoknął Anię w policzek i się ulotnił.
-Co to było? –wytrzeszczyła oczy, na co rzuciłam jej jedynie pytające spojrzenie. –Kurek właśnie cię pocałował i to zupełnie nie po przyjacielsku, a ty nie krzyczałaś, nie uciekłaś, ani nawet się nie rozpłakałaś. Co więcej nie wzniosłaś alarmu na pół miasta. –wywróciła oczami i wyśmiała mnie.
-Jeszcze nie wiesz? –spuściłam wzrok. –Musiało mi umknąć. Nie zrobiłam tego wcześniej, więc teraz oficjalnie cię poinformuję! Ale to nie byle jaka informacja. –poruszyłam zabawnie brwiami. –Jestem z Kurkiem i czuję się jakbym trafiła szóstkę w Lotka trzy razy z rzędu. –opowiadałam.
-Muszę usiąść. –opadła na oparcia kanapy w salonie. –Długo to trwa? Co z Winiarem? Dużo się tu pozmieniało.. Ehh ciebie to tylko zostawić na trochę samą! –wykrzyczała, jednocześnie wieszając mi się na szyi. –Bardzo się cieszę. Straszliwie. Ale koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć. Najlepiej ze szczegółami. Teraz. –pociągnęła mnie do kuchni, nawet nie zdejmując butów.
Czas w towarzystwie tej dwójki ludzi ucieka mi jakby przez ręce. Nim się zorientowałam nadszedł dzień ślubu Karoliny. Od rana dużo się działo, a każdy biegał i starał się, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przyszła pani Cupković niesamowicie panikowała i długo starałam się z Anką, aby podnieść ją na duchu. Nie chciałyśmy, żeby uciekła Konstantinowi sprzed ołtarza. Przecież już dziś wieczorem mieli sobie powiedzieć „Tak.”, a potem męczyć się ze sobą resztę życia, więc Karolina wybrała sobie kiepski moment na wątpliwości.
Godziny mijały, a każdy miał co robić. „Makijaż”, „sukienka”, „fryzura”, „buty”, „manicure” to jedyne słowa, które dało się usłyszeć w naszym domu. Można by ewentualnie dodać do tego jeszcze kilka bluzg z ust Karo, której Anka oparzyła ucho prostownicą albo kiedy niechcący dźgnęłam ją kredką w oko, ale mniejsza o to. Byłam podekscytowana całą sytuacją, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Nic nie było w stanie zepsuć mojego szampańskiego nastroju. Wiedziałam, że może być tylko lepiej i z takim nastawieniem zabrałam się za szykowanie samej siebie. Turkusowo-czarna sukienka czekała na swoją kolej, wisząc bezpiecznie w szafie. Dokończyłam staranny make-up, dobrałam dodatki i wreszcie mogłam się ubrać.
-Chyba lubisz mnie miło zaskakiwać. –wystraszył mnie, szczerzący się w drzwiach, Kurek.
Mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. W tamtej chwili miałam na sobie jedynie bieliznę, pończochy i nieprzyzwoicie wysokie szpilki, by jakoś prezentować się przy partnerze, mierzącym 205 centymetrów.
-Tak idziesz? –zaśmiał się wskazując na mnie ręką.
-Mówił ci już ktoś, że nie jesteś zabawny? –oparłam ręce na biodrach.
-Jestem bardzo zabawny i nieziemsko przystojny. –prezentował mi swoje wszystkie najlepsze pozy.
-Pomożesz mi się ubrać? –uśmiechnęłam się ślicznie, licząc na pomoc.
-Wolałbym cię rozebrać.. –powiedział nieśmiało, kopiąc butem w futrynę.
-Kurek opanuj się! –zaśmiałam się głośno.
Włożyłam sukienkę przy małym wsparciu siatkarza, który nie zawsze kładł ręce tam, gdzie była taka potrzeba. Jednak skwitowałam wszystko uśmiechem i zeszliśmy na dół, gdzie wszyscy czekali już tylko na nas.
Od tego jednocześnie okropnego i cudownego dnia żyłam w innym świecie. Tu, gdzie się teraz znajdowałam, wszystko miało głęboki sens, każdy szczegół był czymś pięknym, a ludzi przepełniało szczęście. Miałam swoją własną bajkę. Bajkę, na którą tak długo czekałam. To śmieszne jak bardzo można się mijać, mimo tego całego przyciągania międzyludzkiego. Gdy teraz patrzę na Kurka, uśmiech nie opuszcza mojej twarzy i właściwie nic nie jest w stanie wytrącić mnie z tego nieco ckliwego stanu. Unosiłam się nad ziemią, a myślami byłam cały czas przy Bartoszu. Zachowywałam się jak nastolatka. Jak wtedy, kiedy po raz pierwszy byliśmy razem, a dla wielu uchodziliśmy za idealną parę. W sumie tak właśnie się czułam. Zaczynaliśmy od nowa, od zera. Uczyliśmy się siebie na nowo, choć znaliśmy się niemal na wylot. Takiej pewności i świadomości, że ktoś na ciebie czeka życzę każdemu na świecie. Trzeba czuć się potrzebnym, bo człowiek zwyczajnie tego potrzebuje. Długa i żmudna droga doprowadziła nas oboje w to miejsce, ale zdecydowanie było warto.
Winiar był dla mnie już jedynie zwykłą pomyłką, choć czasem bolał mnie fakt, że tak naprawdę przez cały ten czas nie udało mi się go poznać. Nigdy wcześniej nie śmiałabym go nawet podejrzewać o taką fałszywość. Ale jesteśmy tylko ludźmi i jak powszechnie wiadomo, różnie z nami bywa. Widocznie obok siatkarskiego jajcarza, mógłby z powodzeniem zostać najlepszym kłamcą. To nie do końca tak, że żywiłam do niego jakąś wielką nienawiść od dnia, kiedy pozwolił poczuć mi się tanio. Powinnam być mu wdzięczna, że dzięki niemu szczęśliwie trafiłam w ramiona Kurka. Szczerze pragnęłam jak najszybciej zapomnieć o tych cholernych wydarzeniach i dalej uznawać go za ideał siatkarza i filar reprezentacji Polski. Jednak nie miałam w planach utrzymywania z nim jakichkolwiek bliższych stosunków, nawet na stopie przyjacielskiej. Byłoby to dla mnie trudne, ale może kiedyś się do tego przekonam. Żałowałam tylko jednego. Jest tylko jeden powód, z którego będę tęskniła za czasem spędzonym z Winiarskim. Powód ten nie ma więcej niż 130 wzrostu, długie, blond włosy i piękne oczy. Do tego jest niezwykle urokliwym i inteligentnym chłopcem, do którego przywiązałam się, jak do własnego dziecka. Pokochałam Oliwiera i zachowanie jego ojca nie może mieć na to wpływu. Obyśmy mieli okazję spotkać się na jakimś meczu Skry.
Studia stały się dla mnie jedynie odliczaniem godzin, minut i sekund do opuszczenia murów uczelni, gdzie czekał na mnie Bartek. Nie straciłam swoim priorytetów, ale zwyczajnie chwilowo spadły na drugi plan. Wywiązywałam się ze wszystkich projektów, regularnie chodziłam na zajęcia, ale po prostu nie wkładałam to aż tyle pasji. Nie wiedzieć czemu profesor Ostaszewski stał się moim ulubionym wykładowcą i nie omieszkałam mu nie podziękować. Za co? Przejrzał mnie na wylot i wskazał właściwy kierunek. Rozgryzł mnie w sprawie Kurka, zanim mi samej udało się to odkryć. Wyraz jego twarzy, gdy postawiłam przed nim duży kawałek szarlotki z lodami, był nieodgadniony. Ostaszewski ze śmiechem zapytał czy przypadkiem nie chcę skończyć roku z wyższą oceną, ale szybko zaprzeczyłam i rzuciłam nieco światła na jego wątpliwości, co do moich dobrych intencji.
-Wiktorio Malinowska, już niedługo Kurek, pośpiesz się! Stolik na nas nie zaczeka- krzyczał od drzwi Bartek.
-Idę, już idę. Daj mi chwilę. –zbyłam go, wkładając kolczyki.
-Nie ma opcji! –krzyknął z drwiną w głosie i wtargnął do mojego pokoju.
-Usiądź sobie, bo jeszcze nie jestem gotowa. –wytłumaczyłam, poklepałam go pokrzepiająco po ramieniu i pędem ruszyłam w stronę łazienki.
-Ehh w coś ty się Kuraś wpakował. –jęknął i opadł ciężko na łóżko.
Puszczając jego uwagę mimo uszu, starałam się dość szybko, ale równie precyzyjnie narysować dwie identyczne kreski na powiekach. Kolejno jeszcze kilka poprawek, a później włosy. Długie loki opadały mi na ramiona i do połowy zakrywały plecy. Wyprostowałam granatową sukienkę przed kolano, która subtelnie podkreślała, co trzeba i powoli zmierzałam ku końcowi. Spryskałam szyję ulubionymi perfumami i po raz ostatni musnęłam usta jasną pomadką.
-Ładniej już nie będzie. –wywrócił oczami, stojący w drzwiach, Kurek.
-„Już niedługo Kurek” musi się jakoś prezentować, prawda? –zwróciłam się do niego. –Chociaż w sumie jeszcze nic nie wiadomo. –wzruszyłam ramionami.
-Fakt. Mogę z tobą nie wytrzymać. Musiałbym być samobójcą, żeby… -urwał widząc mój gniewny wzrok.
-Zapamiętam. –rzuciłam beznamiętnie i chwyciłam torebkę.
Chciałam szybko wyminąć go w progu i iść przed siebie, ale jednym, silnym ruchem niemal przykleił mnie do ściany i mocno pocałował.
-Uważaj, bo ci się jeszcze udzieli moja okropność. Podobno można się zarazić przez ślinę. –ironizowałam.
-Zaryzykuję. Warto. –znów połączył nasze usta. –Smakujesz brzoskwinią. –stwierdził po chwili.
-Obyś je lubił, bo to najlepsze mazidło do ust, jakie kiedykolwiek miałam. –uśmiechnęłam się.
-Uwielbiam je. –zapewnił mnie o tym, oblizując wargi. –Może jednak zostaniemy w domu?
-Oh nie! Poza tym, że musisz mnie zaspokajać to jeszcze musisz mnie karmić, więc zakładam tylko buty i wychodzimy. –zaśmiałam się i ruszyłam w poszukiwaniu szpilek.
Siedząc w restauracji cały czas rzucaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia. Bartek wybrał piękne miejsce, ale delikatnie drętwe. Wszyscy siedzieli prosto, słuchali skrzypka i dyskutowali, jak mniemam, o polityce. Budynek miał swój klimat, ale on zdecydowanie mijał się z naszymi preferencjami.
-Dobra, mów. –uśmiechnęłam się, kiedy złożyliśmy zamówienie.
-Co?
-Na pewno chcesz mi coś powiedzieć. Od rana jesteś nakręcony, a na dodatek nie zbyt często zabierasz mnie do restauracji. –podzieliłam się z nim moimi obserwacjami.
-Zdecydowanie za dobrze się znamy. –westchnął zrezygnowany.
-Wal, Kurek. Jak za dawnych lat. Prosto z mostu. –zachęciłam go.
-Nie jestem już w żaden sposób związany z Rosją. Na dodatek rozmawiałem ze Skrą i jeśli tylko bym chciał to jest tu dla mnie miejsce. Będę mógł być tu, na miejscu, przy tobie. –wyszczerzył się.
-Bartek to cudownie! –pisnęłam i szybko zakryłam usta ręką.
-Też się cieszę, ale nie rób sensacji. –śmiał się z reakcji innych gości.
-Nie chcę być niegrzeczna, ale mam pewną propozycję. –wypaliłam.
-Tak?
-Zmywamy się stąd? –zapytałam niewinne.
-Ty też się męczysz? Cudownie! Zjemy i uciekamy. –wypuścił powietrze z wyraźną ulgą.
-Poszłabym potańczyć… -myślałam na głos.
Zaraz po posiłku, któremu nie można nic zarzucić, opuściliśmy tę elegancką restaurację. W zamian wybraliśmy się do klubu. Kiedy Bartek dokończył swojego drugiego drinka obudził się w nim prawdziwy mistrz parkietu. Porwał mnie w ramiona i porządnie zmęczył. Skakałam, krzyczałam, piszczałam i cieszyłam się beztroskim czasem. Jednak w końcu wysokie buty dały o sobie znać i musiałam usiąść. Zamówiłam sok i usidłam na sofie. Chwile starałam się złapać oddech. Zostawiłam Kurka samego i to był błąd. Wszystkie napalone panienki tylko czekały na chwilę, kiedy zwolni się miejsce przy jego boku. Ten widok zabolał. Tak cholernie, że aby stracić go z oczu wypełniłam je łzami. Bartek w otoczeniu tych wszystkich dziewczyn, które liczyły jedynie na jedno skinienie, pozwolenie. Ten klub to był głupi pomysł. Bynajmniej ja nie powinnam się tu pojawiać. Gdzie ja się w ogóle pcham… Taka ja przy boku samego Bartosza Kurka? Gwiazdy polskiej siatkówki, która została MVP całej LŚ 2012? Za wysokie progi, jak na twoje nad wyraz grube, przy tych dziewczynach, nogi, Wiki. Bartek szalał na parkiecie, a ja zamiast do niego dołączyć, zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam ku wyjściu, ocierając policzki. Nie biegłam, nie uciekałam. No może jedynie tylko trochę szybciej szłam niż zwykle.
-Wiki! Stój do cholery. –krzyczał Bartek.
Byłam całkiem głucha na jego wołanie. Widziałam go. Widziałam z tymi dziewczynami, które zdecydowanie lepiej prezentowałyby się na okładce Przeglądu Sportowego, jako miłość reprezentanta Polski. Nasze życie nigdy nie byłoby na tyle prywatne, na ile tego oczekiwałam. Miano „osoby publicznej” do czegoś zobowiązuje, a ja chyba nie zasługiwałam na takie określenie. Zawsze widziałam w nim normalnego człowieka, ale czy to nie było oszukiwanie samej siebie? W tamtej chwili zauważałam jedynie osobistość rozpoznawaną w każdym miejscu.
-Co ty wyprawiasz? –gwałtownie mnie zatrzymał.
-Wracam do swojego zwykłego życia. –rzuciłam.
-O czym mówisz? –uniósł brwi w geście całkowitego niezrozumienia.
-Jestem dla ciebie po prostu za słaba. –uśmiechnęłam się nikle.
-Dlaczego w siebie nie wierzysz, co? –chwycił moją twarz w dłonie.
-Bo te laski są ode mnie ładniejsze. Widziałeś te idealne ciała, długie nogi i blond włosy? Lubisz blondynki. –stwierdziłam ze smutkiem.
Sama nie potrafiłam stwierdzić skąd się wzięła ta chwila słabości, ale zdecydowanie nie było ze mną dobrze.
-A wiesz, że liczy się coś więcej niż tylko wygląd? One kiedyś zbrzydną, a ty nadal będziesz moją najcudowniejszą Wiktorią, za którą się uganiam od liceum i, która w tym momencie całkowicie straciła rozum. –zaśmiał się.
-Nie śmiej się, kiedy ja już jestem jedną nogą na operacji plastycznej! –powiedziałam z wyrzutem.
-Nie pozwoliłbym ci na to. –zakręcił sobie kosmyk moich włosów na palcu. -Dla mnie i tak jesteś najpiękniejsza. A najbardziej podobasz mi się rano, z rozczochranymi włosami, ubrana jedynie w moją koszulkę, w której z powodzeniem mogłabyś zamieszkać. A na dodatek ten uroczy błysk w oku i świadomość, że to z mojego powodu. –wyszczerzył się filmowo.
-Nie przypisuj sobie za dużo, panie Kurek. –udzielił mi się jego dobry humor i na mojej twarzy zagościł uśmiech.
-Taką właśnie chcę cię zawsze widzieć. Uśmiechniętą. –zakończył swój wywód i pocałował mnie.
Zrozumiałam. Zrozumiałam wszystko i obiecałam sobie już nigdy nie być tak powierzchowną.
-A i jeszcze uwielbiam twoje dwa pieprzyki przy biodrach. –mruknął mi do ucha i dotknął dłonią wspomnianych miejsc.
Moje ciało przeszedł dreszcz i niezidentyfikowane ciepło pomieszane z zimnem. Ten facet doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa!
-Może nie przy wszystkich, co? –przytrzymałam jego głowę na bezpiecznej odległości.
-Niech wszyscy patrzą i będą zazdrośni! –powiedział nad wyraz głośno.
-Tak jak ja jeszcze chwilę temu? –zmierzyłam go wzrokiem.
-Byłaś zazdrosna? –uśmiechnął się cwaniacko.
-Ty byś nie był? –burknęłam.
-Ja? Ja zapewne poprzestawiałbym nieco twarz gościowi, który choćby cię dotknął. –naprężył mięśnie.
-Ahh ty mój obrońco. –westchnęłam.
-Bez sarkazmu, proszę! Ja się tak produkuję, a ty co?! Zero romantyzmu w tobie. –załamał ręce.
-Ja wolę od razu przechodzić do rzeczy. –przygryzłam wargę.
-Jedziemy do mnie, natychmiast! –ożywił się i pociągnął mnie za ramię.
Następnego dnia czekała mnie wizyta u lekarza. Bartek wiedział o wszystkim bo miałam dość wszelakich tajemnic i niedomówień. Jak zareagował? Wspierał mnie. Wspierał tak cudownie, że wcale się nie martwiłam, ale mimo wszystko bałam się ciąży. Nie czułam się jeszcze wystarczająco gotowa i nie chciałam brać na siebie tak dużej odpowiedzialności. Jednak gdyby rozwijało się we mnie nowe życie to nie brałam nawet pod uwagę aborcji. Urodziłabym to maleństwo niezależnie od tego, kogo miałoby za biologicznego ojca. Kurek czy Winiar? Winiar czy Kurek? Czy w ogóle jest jakieś małe nasionko? Bartek zapewniał mnie, że zaakceptowałby fakt, że to Michał jest ojcem, ale widać było, że ciężko przechodzi mu to przez usta. Niewątpliwie byłaby to dla niego niekomfortowa sytuacja i nie ma co się dziwić. Sama czułabym się źle z sytuacją, że jakaś część Winiarskiego jest stale obecna tak blisko mnie.
-Panie doktorze jak wyniki? –wyrzuciłam z siebie pytanie, gdy tylko staruszek do nas wrócił.
-Nie mam dla państwa dobrych wieści. –powiedział opanowany i wyrównał stos kartek o biurko.
-Co to oznacza? –patrzyłam przerażona na Kurka, który nie miał za ciekawej miny.
-Wynik jest negatywny. Nie jest pani w ciąży. Nie ma dziecka. Bardzo mi przykro. –poprawił okulary na nosie i złożył ręce.
-Nie jestem w ciąży? –upewniłam się, a lekarz kiwną nieznacznie głową.
Nie ma? Czyli to było tylko jakieś zwykłe zatrucie? Ile ja się najadłam strachu..
-Jeśli nie mają państwo żadnych pytań to muszę się pożegnać, bo za moment czeka mnie kolejna wizyta. –wygłosił profesorek i lekko się uśmiechnął.
-Oczywiście. Dziękujemy. Do widzenia. –Kurek chwycił mnie za rękę i wyprowadził z gabinetu.
Gdy zamknęły się drzwi za kolejnymi pacjentami zauważyłam jak Bartek nadal wpatruję się w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu siedziała kobieta z dość pokaźnym brzuszkiem. Powoli zaczynała rozpierać mnie radość, ale nie mogłam jakoś dostrzec tego samego w zachowaniu Kurka. Zaczęłam powoli chichotać jak idiotka i kręcić głową z niedowierzaniem. Już nie było niepewności. Nie ma ciąży, nie ma dziecka, nie ma problemu. Zarzuciłam ramiona na bartkową szyję, ale on szybko je strzepnął.
-Cieszysz się, co? Masz powód. –prychnął i ruszył do wyjścia.
Zbił mnie z tropu. Rozbił na kawałki. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Powoli zabierałam swoją torebkę i wiosenną kurtkę. Małymi kroczkami zmierzałam w tę samą stronę co siatkarz. Idąc długim korytarzem, przyglądałam się tym wszystkim zaciążonym kobietom, które wyglądały na bardzo szczęśliwe. Z czułością głaskały swoje brzuchy i z uśmiechem opowiadały innym pacjentom o swoich jeszcze nienarodzonych dzieciach. Dotarły do mnie strzępki rozmów na temat wyboru imienia, przebiegu ciąży i kupowaniu maleńkich ubranek, pluszaków oraz wózków. Miłość wypełniała każde ich słowo, a one same promieniały. Może jednak ciąża to nic strasznego? Ale pieluchy, nieprzespane noce i obolałe ciało to już inna perspektywa. Pokręciłam głową i szłam dalej. W korytarzu obok drobna brunetka rzuciła się w ramiona wysokiemu blondynowi i płacząc, oznajmiała mu, że urodzi im się córeczka. Facet wcale nie krył łez wzruszenia, a mnie aż ścisnęło w środku. Piękne.
Kurek siedział na schodach przed budynkiem kliniki. Oparł łokcie na kolanach, a twarz schował w dłoniach. Zajęłam miejsce obok niego i położyłam rękę na jego ramieniu. Podniósł na mnie wzrok, a jego oczy były zaczerwienione. Płakał?
-Przepraszam cię za tamto. –powiedział smutno.
-Nie gniewam się, rozumiem. Emocje. –uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
-Nie w tym rzecz. Wiesz.. przez moment liczyłem, że będziesz w ciąży. Chciałem tego, pragnąłem. Pomyślałem, że stworzymy cudowną rodzinę, a połowę naszej miłości ulokujemy w takim pięknym maleństwie. Marzy mi się duży, przytulny dom z ogródkiem, żona przy boku, biały pies i dziecko. Albo nawet kilkoro! Albo nawet tyle, żeby mogły grać w siatkówkę, w drużynach po 6 osób. Miłości starczyłoby mi dla każdego z nich! –zaśmiał się i przetarł oczy. –Urodzisz mi kiedyś dziecko, prawda? –spojrzał mi z wielką nadzieją w oczy i pocałował dłoń.
-Kiedyś na pewno. Staranie się o nie z tobą to wielka przyjemność. –zaśmiałam się. –Ale wszystko w swoim czasie. –wytłumaczyłam, a on pokiwał głową i starał się zrozumieć.
-Będziemy kiedyś cholernie szczęśliwi. Jeszcze bardziej niż teraz. Przecież coś się nam należy po tych wszystkich przeszkodach. –myślał na głos i patrzył w dal.
-Chodźmy już. –podniosłam się i wyciągnęłam ku niemu dłoń.
-Kocham cię, Wiktoria. –wyszeptał i nieziemsko mnie pocałował.
Zawarł w tym całą swoją miłość, delikatność i nadzieję. Obietnicę, że to wszystko, o czym opowiadał jest prawdą, której szczerze mówiąc nawet nie miałam nawet zamiaru zaprzeczać czy się sprzeciwiać.
Dwa dni później wróciła do domu Anka. Moje szczęście całkiem osiągnęło apogeum. Wyściskałam ją i wycałowałam za całą tą rozłąkę. Nie zapomnę wyrazu ulgi na jej twarzy, kiedy poinformowałam ją, że nie zostanie ciocią. Anka niemal pisnęła z radości, na co Kurek wyraźnie przewrócił oczami.
-Dobra dziewczynki, zbieram się. Na pewno chcecie sobie pogadać o tych wszystkich babskich sprawach, a ja zdecydowanie nie mam ochoty tego słuchać. Brakuje mi męskiego towarzystwa. –zrobił smutną minę, pocałował mnie, cmoknął Anię w policzek i się ulotnił.
-Co to było? –wytrzeszczyła oczy, na co rzuciłam jej jedynie pytające spojrzenie. –Kurek właśnie cię pocałował i to zupełnie nie po przyjacielsku, a ty nie krzyczałaś, nie uciekłaś, ani nawet się nie rozpłakałaś. Co więcej nie wzniosłaś alarmu na pół miasta. –wywróciła oczami i wyśmiała mnie.
-Jeszcze nie wiesz? –spuściłam wzrok. –Musiało mi umknąć. Nie zrobiłam tego wcześniej, więc teraz oficjalnie cię poinformuję! Ale to nie byle jaka informacja. –poruszyłam zabawnie brwiami. –Jestem z Kurkiem i czuję się jakbym trafiła szóstkę w Lotka trzy razy z rzędu. –opowiadałam.
-Muszę usiąść. –opadła na oparcia kanapy w salonie. –Długo to trwa? Co z Winiarem? Dużo się tu pozmieniało.. Ehh ciebie to tylko zostawić na trochę samą! –wykrzyczała, jednocześnie wieszając mi się na szyi. –Bardzo się cieszę. Straszliwie. Ale koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć. Najlepiej ze szczegółami. Teraz. –pociągnęła mnie do kuchni, nawet nie zdejmując butów.
Czas w towarzystwie tej dwójki ludzi ucieka mi jakby przez ręce. Nim się zorientowałam nadszedł dzień ślubu Karoliny. Od rana dużo się działo, a każdy biegał i starał się, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przyszła pani Cupković niesamowicie panikowała i długo starałam się z Anką, aby podnieść ją na duchu. Nie chciałyśmy, żeby uciekła Konstantinowi sprzed ołtarza. Przecież już dziś wieczorem mieli sobie powiedzieć „Tak.”, a potem męczyć się ze sobą resztę życia, więc Karolina wybrała sobie kiepski moment na wątpliwości.
Godziny mijały, a każdy miał co robić. „Makijaż”, „sukienka”, „fryzura”, „buty”, „manicure” to jedyne słowa, które dało się usłyszeć w naszym domu. Można by ewentualnie dodać do tego jeszcze kilka bluzg z ust Karo, której Anka oparzyła ucho prostownicą albo kiedy niechcący dźgnęłam ją kredką w oko, ale mniejsza o to. Byłam podekscytowana całą sytuacją, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Nic nie było w stanie zepsuć mojego szampańskiego nastroju. Wiedziałam, że może być tylko lepiej i z takim nastawieniem zabrałam się za szykowanie samej siebie. Turkusowo-czarna sukienka czekała na swoją kolej, wisząc bezpiecznie w szafie. Dokończyłam staranny make-up, dobrałam dodatki i wreszcie mogłam się ubrać.
-Chyba lubisz mnie miło zaskakiwać. –wystraszył mnie, szczerzący się w drzwiach, Kurek.
Mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. W tamtej chwili miałam na sobie jedynie bieliznę, pończochy i nieprzyzwoicie wysokie szpilki, by jakoś prezentować się przy partnerze, mierzącym 205 centymetrów.
-Tak idziesz? –zaśmiał się wskazując na mnie ręką.
-Mówił ci już ktoś, że nie jesteś zabawny? –oparłam ręce na biodrach.
-Jestem bardzo zabawny i nieziemsko przystojny. –prezentował mi swoje wszystkie najlepsze pozy.
-Pomożesz mi się ubrać? –uśmiechnęłam się ślicznie, licząc na pomoc.
-Wolałbym cię rozebrać.. –powiedział nieśmiało, kopiąc butem w futrynę.
-Kurek opanuj się! –zaśmiałam się głośno.
Włożyłam sukienkę przy małym wsparciu siatkarza, który nie zawsze kładł ręce tam, gdzie była taka potrzeba. Jednak skwitowałam wszystko uśmiechem i zeszliśmy na dół, gdzie wszyscy czekali już tylko na nas.
Oczami
Anki.
Kolejne tygodnie w
Rzeszowie mijały. Moje praktyki nieubłaganie zbliżały się ku końcowi z czego
byłam niezmiernie zadowolona. Pomimo uczucia odskoczni od dotychczasowego życia
chce już wrócić do mojego miasta. Pakowałam ostatnie walizki i wspominałam
chwile spędzone w Rzeszowie. Poznałam wiele osób z którymi wcześniej nie miałam
styczności i bardzo cieszę się, że stanęły na mojej drodze w życiu. Cały czas
walczę sama ze sobą. Próbuje połapać się w tej niemoralnej grze, w którą sama
się wkręciłam. Piotrek nic nie podejrzewa. Sądzi, że jesteśmy prawie w związku
i śmiem podejrzewać, że w niedługim czasie chciałby przypieczętować naszą
znajomość kilkoma słowami, które mogą zaważyć na naszym, a raczej moim życiu.
Głowę mam pełną myśli. Sprzecznych ze sobą nawzajem i niezgodnych z moimi dotychczasowymi poglądami. Kiedy mam już zamiar zrobić jakiś krok w przód,
porozmawiać … pomiędzy nami zaczyna buzować chemia, której nie mogę się oprzeć.
-Co tak myślisz? – patrzył na mnie zaskoczony Pit opierając się o futrynę drzwi.
-Nic. – powróciłam do krainy rzeczywistości, upychając przy tym ostatnie pominięte rzeczy do walizki.
-Daj, pomogę Ci. – przykucnął przy mnie i delikatnie musnął usta.
Wspólnymi siłami pół godziny później byłam już gotowa do odjazdu. Piotrek czekał już na mnie przy drzwiach, opierając się o walizki. Ostatni raz spojrzałam przez Rzeszowskie okno na okoliczny park i bawiące się w piaskownicy dzieci.
-Jeszcze tu wrócisz. – zaśmiał się Nowakowski i podgryzł mi ucho.
Głośno westchnęłam i razem zeszliśmy do samochodu. Podróż trwała niesamowicie długo. W strugach deszczu i oziębłej majowej atmosferze przemierzaliśmy kilometry do Łodzi. Zostawiałam w tyle epizod w moim życiu związany z tym miastem i klubem, a kolejny rozdział w moim życiu został przypieczętowany.
Początek maja szybko zleciał. Egzaminy nie dawały mi spokoju, ale dzielna Anna Brzozowska dała sobie ze wszystkim radę. Zakończyłam oficjalnie pierwszy rok studiów i byłam już bliżej niż dalej spełnienia swoich dziennikarskich marzeń. Wiktoria jak się na szczęście okazało w ciąży nie była, przez co od razu kamień spadł mi z serca. Nie to żebym nie cieszyła się ewentualnym poczęciem młodego siatkarza, ale nie wyobrażałam sobie jeszcze jej w roli matki. Rozkwitała przez związek z Kurkiem. Wreszcie była szczęśliwa i nie trapiły ją ciągłe udręki. Wyluzowała się, cieszyła młodością z kochającym mężczyzną przy boku. Nieubłaganie zbliżał się najważniejszy dzień w życiu Karoliny i Cupka. 18 maja nasza kochana parka miała powiedzieć sobie w gronie licznych znajomych i rodziny sakramentalne „tak”. Dla mnie samej była to dość dziwna sytuacja… Jak już dużo wcześniej zostało zaplanowane miałam być świadkową Karoliny. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że świadkiem Konstantina, jak można się domyśleć został Aleks. Rozmawiamy ze sobą jedynie na SMS’y ustalając co, gdzie i jak ewentualnie dopiąć na ostatni guzik. Moją osobą towarzyszącą na weselu będzie rzecz jasna Piotrek. Nie wiem czy dobrze robię. Chciałabym, żebyśmy poszli na ten ślub jako przyjaciele. Wszystko bez zobowiązań, po prostu dwoje dorosłych ludzi nie ma z kim iść na uroczystość kumpla. Niestety Nowakowski myśli inaczej, a ja kolejny raz próbuje temu sprostać.
-Tradycyjnie czarny krawat czy może jakiś żywszy kolor? – Piotrek wybierał dziesiąty z kolei krawat i przykładał go do siebie.
-Jak chcesz. – wzruszyłam ramionami. – W końcu to wesele. Nawet różowy będzie odpowiedni.
Zamyślił się na chwilę, a zaraz potem chwycił kolejne krawaty kładąc pozostałe na ladzie. Gorzej niż z babą.
-Jaką masz sukienkę? – wyrwał w końcu.
-Bladoróżowa z elementami czarnej koronki. – wywróciłam oczami
-Jaką? – wyszczerzył się.
-Taką trochę koloru skóry. – zaczęłam wyjaśniać.
-Ale opalonej skóry czy takiej syberyjskiej? – uniósł brew do góry.
-Nowakowski! – przywróciłam go do porządku. – Nie zgrywaj się, tylko wybieraj ten krawat.
-Liczyłem na twoją pomoc…
Podeszłam do niego i patrzyłam na rozłożone przed nim skrawki materiału.
-Bierz ten. – podałam mu do dłoni jeden z krawatów, a resztę wieszałam na swoich miejscach.
-Różowy?! – nie krył swojego zdziwienia.
-Nie różowy, tylko malinowy. – popukałam go w głowę ze śmiechem.
Zrobiliśmy jeszcze najpotrzebniejsze zakupy dla panny młodej i mogliśmy się zbierać do domu. Tak, już jutro wielki dzień dla naszej malutkiej Karolinki.
Z samego rana obudził mnie krzyk Karoliny. Mozolnie wystawiłam rękę spod cieplutkiej kołdry i sięgnęłam po zegarek. 8:30 - no to ładnie nasza panna młoda pospała. Szczególnie po tak wyczerpującym wieczorze panieńskim jaki miał miejsce raptem kilkanaście godzin temu. Niechętnie ruszyłam schodami na dół gdzie zastałam już Wiktorię próbującą coś wyperswadować przyszłej „Cupkowej”.
-Dasz sobie rade, przestań! – gestykulowała Wiki.
-Nie, nie dam! – opadała na podłogę i schowała twarz w dłoniach. – Nie dam rady być dobrą żoną. Nie dam rady gotować mu obiadków, wspierać, jeździć z nim po całym świecie, nie będę w stanie wychować dzieci na dobrych ludzi. Po prostu jestem na to za słaba. – pociągnęła głośno nosem.
-Karolina! Przywołuje cię do porządku. – usiadłam koło niej, a z drugiej strony otoczyła ją Wiki.
-Dasz sobie świetnie radę. – poklepała ją przyjaciółka po plecach.
-Poza tym, bierzesz na razie tylko ślub. Nic się pomiędzy wami nie zmieni. – głaskałam jej włosy.
-Będziecie żyć jak dotychczas, ślub to tylko papierek. – dodała Malinowska.
-A dzieci to jeszcze ho ho! – skwitowałam na koniec.
-No właśnie z tymi dziećmi to… - urwała i jeszcze bardziej się rozpłakała.
Popatrzyłam na Wiki, miałyśmy taki sam wyraz twarzy. Zdziwienie zaraz potem przeradzające się w promienny uśmiech.
-Chcesz nam coś powiedzieć? – zapytała rozbawiona Wiki.
-No bo… - wzięła wdech i wydech. – Jestem w drugim miesiącu.
-Będą biegały małe Cupki, będą biegały małe Cupki! – zaczęłam klaskać w ręce.
-Nie życz mi bliźniaków! – obtarła zapłakane oczy.
-Będę! A nawet trojaczków! – wystawiłam do niej język.
-Cupko już wie? – wtrąciła się Wiki.
-Nie, boje mu się powiedzieć.
-Dziś mu powiedz. – przytuliłam przyszłą matkę polkę.
-Dobrze. – wzruszyła ramionami. –Ale dopiero po ślubie! – roześmiała się.
Panna młoda była już prawie gotowa. Włosy wymodelowane, makijaż wykonany, sukienka tylko czekała na włożenie, a do ślubu jeszcze 2 godziny. Podenerwowana chodziła od pokoju do pokoju i co chwila wybuchała rzewnym płaczem, bądź siarczystym śmiechem roznoszącym się echem po mieszkaniu. Oh, ile cierpliwości musiałam wkładać, żeby nie wymeldować jej z mojego mieszkania i kazać jej szukać sobie innej, lepszej i bardziej wyrozumiałej świadkowej. Zrobiłam jej mocną kawę i zaciągnęłam przed telewizor. Miałam na nią broń, jak uspokoić tą niewiastę i zostawić na kilka minut, żeby samej się przyszykować.
-Siedzisz tu i oglądasz. Przestań panikować, wszystko będzie w porządku. – pocałowałam ją w czoło.
-Ale ja nie mogę rozumiesz, stresuje się!
Włączyłam odtwarzacz DVD i włożyłam odpowiednią płytę. Chwilę potem na ekranie zagościł widok meczu, który rozgrywałyśmy ładne kilka lat temu i dzięki nim zakwalifikowałyśmy się do półfinałów Mistrzostw Polski młodziczek. Tak! To było to! Karolina momentalnie przestała nawijać, i z wyłupiastymi oczami przyglądała się na ekran telewizora. W domu rozszedł się dźwięk dzwonka, ale nawet to nie oderwało panny młodej z transu wspominania przeszłości. Podeszłam szybko do drzwi i nie patrząc w judasza otworzyłam je z impetem.
-Dzień dobry. – powiedzieli chórkiem Pit i Kuraś.
-Ładnie wyglądasz. – dorzucił Bartek.
Przyjrzałam się sobie. Miałam nadal dresy i zwykłą bokserkę, a na głowie panował mi artystyczny nieład. Cóż, tylko składać ręce wysoko do nieba i błagać, żebym zdążyła na czas.
-Nawet mnie nie wkurzaj. – wysyczałam przez zęby. – Karolina ma traumę przed ślubną, a ja nie miałam czasu na siebie.
-Trzeba było dzwonić! – Kurek rzucił marynarkę na krzesło, nie chcąc wpadać w paradę już uspokojonej Karo.
Wskazałam mu ręką, żeby lepiej wszedł na górę do Wiktorii, a sama pognałam do swojego pokoju. Moje szykowanie odbywało się w tempie ekspresowym. Szybko rozpuściłam włosy, które zaraz potem dokładnie wyprostowałam, a na twarz nałożyłam delikatny makijaż.
-Mogę wejść? – rozejrzał się Piotrek przez uchylone drzwi.
-Na serio? – roześmiałam się patrząc na swój tułów.
Stałam w samych rajstopach i szpilkach, starając się przed lustrem narysować idealne kreski na powiekach.
-Jesteś piękna nawet tak. – złapał mnie w tali i bez uprzedzenia wbił się w moje usta.
Zatraciłam się kolejny raz w tym namiętnym pocałunku. Jego wargi dawały mi ukojenie i potrafiły odpędzić nawet największe zła czyhające na mnie w tym złym świecie. Mogłabym tak stać godzinami i z każdą minutą uświadamiałabym sobie, że ten człowiek jest dla mnie niezwykle ważny.
-Pomożesz mi z sukienką? –przerwałam nasz pocałunek.
-Ładniej ci bez niej. – puścił mi oko.
-Mam paradować z gołym tyłkiem? – uniosłam brew do góry.
-Mi pasuje.– roześmiał się.
Uspokajając cały czas pannę młodą ruszyliśmy do kościoła. Droga minęła bez większych problemów, a w kościele byliśmy pół godziny przed ceremonią. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Konstantin czekał już razem z Aleksandarem przed kościołem, a ludzie coraz liczniej się gromadzili. Karolina została w samochodzie, a ja udałam się w kierunku chłopaków. Przechodząc przez bramę kościelną serce mnie zakuło. Aleks wyglądał tak dostojnie. Czarny garnitur wysmuklał jego umięśnione ciało, a ułożone niedbale włosy opadające na czoło nadawały mu seksapilu. Oh, jak ja go lubiłam w takim wydaniu. Miałam ochotę się na niego rzucić, na szczęście Konstantin w porę wyrwał mnie z mojej krainy Morfeusza.
-Jak się czuję Karo? – zaczął z grubej rury, nie mniej zestresowany Cupko.
-Było źle, ale już jest lepiej. – puściłam mu oczko.
-Po co ten ślub!? – wzburzył się. – Zwykły papierek a wszyscy się stresują za cztery osoby.
Tylko wywróciłam oczami. Faceci, nigdy nie zrozumieją, że kobieta od małego marzy, aby pewnego dnia włożyć na siebie piękną białą sukienkę i wyglądać olśniewająco, kiedy setki oczu są sprowadzone tylko na nią.
-Masz obrączki? – starałam się jak najbardziej obojętnie spytać Aleksa.
Zaczął obmacywać swoją klatkę piersiową, a następnie kieszenie w spodniach. Nigdzie ich nie miał. Zrobiłam się prawie zielona, a oczy wychodziły mi z orbit.
-Gdzie je do cholery masz!? – już nie dawałam sobie rady.
-Nie wiem. Musiałem zostawić gdzieś. – mocno gestykulował rękami.
-W tej chwili jedziesz do mieszkania! – wskazałam mu na bramę kościelną. – Masz dziesięć minut!
-Ale… - wtrącił Konstantin.
-Żadnych ale! – starałam się uspokoić. – Nigdy nie możesz o niczym pamiętać!
Odwróciłam się na pięcie i chciałam w spokoju pójść do Karoliny, która pewnie umierała mi ze strachu w samochodzie. Wtem poczułam wielkie ręce ułożone na moich biodrach.
-Mam obrączki. – podstawił mi je przed oczy.
Popatrzyłam na niego z wyrzutem, a zaraz potem wybuchłam śmiechem. Oh Anka. Odbija ci już dzisiaj. Aleks odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i szepnął ponętnie do ucha.
-Jesteś piękna jak się złościsz.
Moje ciało przeszył niezwykle przyjemny i jakże dobrze znany dreszcz podniecenia. Tak dawno nie doznałam tego uczucia, a jednocześnie tak bardzo za nim tęskniłam. Oh Aleks, gdybyś wiedział co ze mną robisz.
-Idź już. – powiedziałam walcząc sama z sobą.
Odszedł do Kostka, a ja stałam i panowałam nad myślami. Pierwsza konfrontacja od 3 miesięcy z panem Aleksandarem. Zabolało. Zabolało mnie najbardziej to, że nie potrafię być słowna. Obiecywałam sobie, że to jest przeszłość, a teraz mam zająć się przyszłością. Próbowałam zatrzymać potok łez, który zaraz spłynie mi po policzkach. Nie teraz Anka, wytrzymaj. Rozpłaczesz się potem. Przyśpieszyłam kroku i niepostrzeżenie wpadłam na Piotrka.
-Hej, mała. – przytrzymał mnie. – Co jest? – zatopił mnie w swoich ramionach.
-Nic. –odepchnęłam go od siebie. – Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że nadal jesteś dla mnie tylko przyjacielem!? Friend with benefits.
-Wcale tak nie myślisz. – zerknął na mnie ze wzrokiem pełnym nadziei.
-Kocham cię. – wypaliłam. – Ale niestety nie jak partnera.
Zrobiłam coś co miałam w planach już od dłuższego czasu. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach i w takim miejscu. Cóż… serce nie sługa.
-Panowie i panie, zapraszamy aby powoli wchodzić do kościoła! – roznosił się w oddali głos jednego z Serbów.
Ruszyłam w kierunku samochodu w którym znajdowała się Karolina. Upewniając się, że już wszyscy zebrani są w kościele, a przed kaplicą stoi jedynie ojciec panny młodej. Pomogłam wyjść jej z pojazdu.
-Już czas. – poklepałam ją lekko po plecach.
-Będzie dobrze? – zapytała.
-Będzie idealnie. – zapewniłam ją i razem ruszyłyśmy w kierunku kościoła.
-Co tak myślisz? – patrzył na mnie zaskoczony Pit opierając się o futrynę drzwi.
-Nic. – powróciłam do krainy rzeczywistości, upychając przy tym ostatnie pominięte rzeczy do walizki.
-Daj, pomogę Ci. – przykucnął przy mnie i delikatnie musnął usta.
Wspólnymi siłami pół godziny później byłam już gotowa do odjazdu. Piotrek czekał już na mnie przy drzwiach, opierając się o walizki. Ostatni raz spojrzałam przez Rzeszowskie okno na okoliczny park i bawiące się w piaskownicy dzieci.
-Jeszcze tu wrócisz. – zaśmiał się Nowakowski i podgryzł mi ucho.
Głośno westchnęłam i razem zeszliśmy do samochodu. Podróż trwała niesamowicie długo. W strugach deszczu i oziębłej majowej atmosferze przemierzaliśmy kilometry do Łodzi. Zostawiałam w tyle epizod w moim życiu związany z tym miastem i klubem, a kolejny rozdział w moim życiu został przypieczętowany.
Początek maja szybko zleciał. Egzaminy nie dawały mi spokoju, ale dzielna Anna Brzozowska dała sobie ze wszystkim radę. Zakończyłam oficjalnie pierwszy rok studiów i byłam już bliżej niż dalej spełnienia swoich dziennikarskich marzeń. Wiktoria jak się na szczęście okazało w ciąży nie była, przez co od razu kamień spadł mi z serca. Nie to żebym nie cieszyła się ewentualnym poczęciem młodego siatkarza, ale nie wyobrażałam sobie jeszcze jej w roli matki. Rozkwitała przez związek z Kurkiem. Wreszcie była szczęśliwa i nie trapiły ją ciągłe udręki. Wyluzowała się, cieszyła młodością z kochającym mężczyzną przy boku. Nieubłaganie zbliżał się najważniejszy dzień w życiu Karoliny i Cupka. 18 maja nasza kochana parka miała powiedzieć sobie w gronie licznych znajomych i rodziny sakramentalne „tak”. Dla mnie samej była to dość dziwna sytuacja… Jak już dużo wcześniej zostało zaplanowane miałam być świadkową Karoliny. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że świadkiem Konstantina, jak można się domyśleć został Aleks. Rozmawiamy ze sobą jedynie na SMS’y ustalając co, gdzie i jak ewentualnie dopiąć na ostatni guzik. Moją osobą towarzyszącą na weselu będzie rzecz jasna Piotrek. Nie wiem czy dobrze robię. Chciałabym, żebyśmy poszli na ten ślub jako przyjaciele. Wszystko bez zobowiązań, po prostu dwoje dorosłych ludzi nie ma z kim iść na uroczystość kumpla. Niestety Nowakowski myśli inaczej, a ja kolejny raz próbuje temu sprostać.
-Tradycyjnie czarny krawat czy może jakiś żywszy kolor? – Piotrek wybierał dziesiąty z kolei krawat i przykładał go do siebie.
-Jak chcesz. – wzruszyłam ramionami. – W końcu to wesele. Nawet różowy będzie odpowiedni.
Zamyślił się na chwilę, a zaraz potem chwycił kolejne krawaty kładąc pozostałe na ladzie. Gorzej niż z babą.
-Jaką masz sukienkę? – wyrwał w końcu.
-Bladoróżowa z elementami czarnej koronki. – wywróciłam oczami
-Jaką? – wyszczerzył się.
-Taką trochę koloru skóry. – zaczęłam wyjaśniać.
-Ale opalonej skóry czy takiej syberyjskiej? – uniósł brew do góry.
-Nowakowski! – przywróciłam go do porządku. – Nie zgrywaj się, tylko wybieraj ten krawat.
-Liczyłem na twoją pomoc…
Podeszłam do niego i patrzyłam na rozłożone przed nim skrawki materiału.
-Bierz ten. – podałam mu do dłoni jeden z krawatów, a resztę wieszałam na swoich miejscach.
-Różowy?! – nie krył swojego zdziwienia.
-Nie różowy, tylko malinowy. – popukałam go w głowę ze śmiechem.
Zrobiliśmy jeszcze najpotrzebniejsze zakupy dla panny młodej i mogliśmy się zbierać do domu. Tak, już jutro wielki dzień dla naszej malutkiej Karolinki.
Z samego rana obudził mnie krzyk Karoliny. Mozolnie wystawiłam rękę spod cieplutkiej kołdry i sięgnęłam po zegarek. 8:30 - no to ładnie nasza panna młoda pospała. Szczególnie po tak wyczerpującym wieczorze panieńskim jaki miał miejsce raptem kilkanaście godzin temu. Niechętnie ruszyłam schodami na dół gdzie zastałam już Wiktorię próbującą coś wyperswadować przyszłej „Cupkowej”.
-Dasz sobie rade, przestań! – gestykulowała Wiki.
-Nie, nie dam! – opadała na podłogę i schowała twarz w dłoniach. – Nie dam rady być dobrą żoną. Nie dam rady gotować mu obiadków, wspierać, jeździć z nim po całym świecie, nie będę w stanie wychować dzieci na dobrych ludzi. Po prostu jestem na to za słaba. – pociągnęła głośno nosem.
-Karolina! Przywołuje cię do porządku. – usiadłam koło niej, a z drugiej strony otoczyła ją Wiki.
-Dasz sobie świetnie radę. – poklepała ją przyjaciółka po plecach.
-Poza tym, bierzesz na razie tylko ślub. Nic się pomiędzy wami nie zmieni. – głaskałam jej włosy.
-Będziecie żyć jak dotychczas, ślub to tylko papierek. – dodała Malinowska.
-A dzieci to jeszcze ho ho! – skwitowałam na koniec.
-No właśnie z tymi dziećmi to… - urwała i jeszcze bardziej się rozpłakała.
Popatrzyłam na Wiki, miałyśmy taki sam wyraz twarzy. Zdziwienie zaraz potem przeradzające się w promienny uśmiech.
-Chcesz nam coś powiedzieć? – zapytała rozbawiona Wiki.
-No bo… - wzięła wdech i wydech. – Jestem w drugim miesiącu.
-Będą biegały małe Cupki, będą biegały małe Cupki! – zaczęłam klaskać w ręce.
-Nie życz mi bliźniaków! – obtarła zapłakane oczy.
-Będę! A nawet trojaczków! – wystawiłam do niej język.
-Cupko już wie? – wtrąciła się Wiki.
-Nie, boje mu się powiedzieć.
-Dziś mu powiedz. – przytuliłam przyszłą matkę polkę.
-Dobrze. – wzruszyła ramionami. –Ale dopiero po ślubie! – roześmiała się.
Panna młoda była już prawie gotowa. Włosy wymodelowane, makijaż wykonany, sukienka tylko czekała na włożenie, a do ślubu jeszcze 2 godziny. Podenerwowana chodziła od pokoju do pokoju i co chwila wybuchała rzewnym płaczem, bądź siarczystym śmiechem roznoszącym się echem po mieszkaniu. Oh, ile cierpliwości musiałam wkładać, żeby nie wymeldować jej z mojego mieszkania i kazać jej szukać sobie innej, lepszej i bardziej wyrozumiałej świadkowej. Zrobiłam jej mocną kawę i zaciągnęłam przed telewizor. Miałam na nią broń, jak uspokoić tą niewiastę i zostawić na kilka minut, żeby samej się przyszykować.
-Siedzisz tu i oglądasz. Przestań panikować, wszystko będzie w porządku. – pocałowałam ją w czoło.
-Ale ja nie mogę rozumiesz, stresuje się!
Włączyłam odtwarzacz DVD i włożyłam odpowiednią płytę. Chwilę potem na ekranie zagościł widok meczu, który rozgrywałyśmy ładne kilka lat temu i dzięki nim zakwalifikowałyśmy się do półfinałów Mistrzostw Polski młodziczek. Tak! To było to! Karolina momentalnie przestała nawijać, i z wyłupiastymi oczami przyglądała się na ekran telewizora. W domu rozszedł się dźwięk dzwonka, ale nawet to nie oderwało panny młodej z transu wspominania przeszłości. Podeszłam szybko do drzwi i nie patrząc w judasza otworzyłam je z impetem.
-Dzień dobry. – powiedzieli chórkiem Pit i Kuraś.
-Ładnie wyglądasz. – dorzucił Bartek.
Przyjrzałam się sobie. Miałam nadal dresy i zwykłą bokserkę, a na głowie panował mi artystyczny nieład. Cóż, tylko składać ręce wysoko do nieba i błagać, żebym zdążyła na czas.
-Nawet mnie nie wkurzaj. – wysyczałam przez zęby. – Karolina ma traumę przed ślubną, a ja nie miałam czasu na siebie.
-Trzeba było dzwonić! – Kurek rzucił marynarkę na krzesło, nie chcąc wpadać w paradę już uspokojonej Karo.
Wskazałam mu ręką, żeby lepiej wszedł na górę do Wiktorii, a sama pognałam do swojego pokoju. Moje szykowanie odbywało się w tempie ekspresowym. Szybko rozpuściłam włosy, które zaraz potem dokładnie wyprostowałam, a na twarz nałożyłam delikatny makijaż.
-Mogę wejść? – rozejrzał się Piotrek przez uchylone drzwi.
-Na serio? – roześmiałam się patrząc na swój tułów.
Stałam w samych rajstopach i szpilkach, starając się przed lustrem narysować idealne kreski na powiekach.
-Jesteś piękna nawet tak. – złapał mnie w tali i bez uprzedzenia wbił się w moje usta.
Zatraciłam się kolejny raz w tym namiętnym pocałunku. Jego wargi dawały mi ukojenie i potrafiły odpędzić nawet największe zła czyhające na mnie w tym złym świecie. Mogłabym tak stać godzinami i z każdą minutą uświadamiałabym sobie, że ten człowiek jest dla mnie niezwykle ważny.
-Pomożesz mi z sukienką? –przerwałam nasz pocałunek.
-Ładniej ci bez niej. – puścił mi oko.
-Mam paradować z gołym tyłkiem? – uniosłam brew do góry.
-Mi pasuje.– roześmiał się.
Uspokajając cały czas pannę młodą ruszyliśmy do kościoła. Droga minęła bez większych problemów, a w kościele byliśmy pół godziny przed ceremonią. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Konstantin czekał już razem z Aleksandarem przed kościołem, a ludzie coraz liczniej się gromadzili. Karolina została w samochodzie, a ja udałam się w kierunku chłopaków. Przechodząc przez bramę kościelną serce mnie zakuło. Aleks wyglądał tak dostojnie. Czarny garnitur wysmuklał jego umięśnione ciało, a ułożone niedbale włosy opadające na czoło nadawały mu seksapilu. Oh, jak ja go lubiłam w takim wydaniu. Miałam ochotę się na niego rzucić, na szczęście Konstantin w porę wyrwał mnie z mojej krainy Morfeusza.
-Jak się czuję Karo? – zaczął z grubej rury, nie mniej zestresowany Cupko.
-Było źle, ale już jest lepiej. – puściłam mu oczko.
-Po co ten ślub!? – wzburzył się. – Zwykły papierek a wszyscy się stresują za cztery osoby.
Tylko wywróciłam oczami. Faceci, nigdy nie zrozumieją, że kobieta od małego marzy, aby pewnego dnia włożyć na siebie piękną białą sukienkę i wyglądać olśniewająco, kiedy setki oczu są sprowadzone tylko na nią.
-Masz obrączki? – starałam się jak najbardziej obojętnie spytać Aleksa.
Zaczął obmacywać swoją klatkę piersiową, a następnie kieszenie w spodniach. Nigdzie ich nie miał. Zrobiłam się prawie zielona, a oczy wychodziły mi z orbit.
-Gdzie je do cholery masz!? – już nie dawałam sobie rady.
-Nie wiem. Musiałem zostawić gdzieś. – mocno gestykulował rękami.
-W tej chwili jedziesz do mieszkania! – wskazałam mu na bramę kościelną. – Masz dziesięć minut!
-Ale… - wtrącił Konstantin.
-Żadnych ale! – starałam się uspokoić. – Nigdy nie możesz o niczym pamiętać!
Odwróciłam się na pięcie i chciałam w spokoju pójść do Karoliny, która pewnie umierała mi ze strachu w samochodzie. Wtem poczułam wielkie ręce ułożone na moich biodrach.
-Mam obrączki. – podstawił mi je przed oczy.
Popatrzyłam na niego z wyrzutem, a zaraz potem wybuchłam śmiechem. Oh Anka. Odbija ci już dzisiaj. Aleks odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i szepnął ponętnie do ucha.
-Jesteś piękna jak się złościsz.
Moje ciało przeszył niezwykle przyjemny i jakże dobrze znany dreszcz podniecenia. Tak dawno nie doznałam tego uczucia, a jednocześnie tak bardzo za nim tęskniłam. Oh Aleks, gdybyś wiedział co ze mną robisz.
-Idź już. – powiedziałam walcząc sama z sobą.
Odszedł do Kostka, a ja stałam i panowałam nad myślami. Pierwsza konfrontacja od 3 miesięcy z panem Aleksandarem. Zabolało. Zabolało mnie najbardziej to, że nie potrafię być słowna. Obiecywałam sobie, że to jest przeszłość, a teraz mam zająć się przyszłością. Próbowałam zatrzymać potok łez, który zaraz spłynie mi po policzkach. Nie teraz Anka, wytrzymaj. Rozpłaczesz się potem. Przyśpieszyłam kroku i niepostrzeżenie wpadłam na Piotrka.
-Hej, mała. – przytrzymał mnie. – Co jest? – zatopił mnie w swoich ramionach.
-Nic. –odepchnęłam go od siebie. – Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że nadal jesteś dla mnie tylko przyjacielem!? Friend with benefits.
-Wcale tak nie myślisz. – zerknął na mnie ze wzrokiem pełnym nadziei.
-Kocham cię. – wypaliłam. – Ale niestety nie jak partnera.
Zrobiłam coś co miałam w planach już od dłuższego czasu. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach i w takim miejscu. Cóż… serce nie sługa.
-Panowie i panie, zapraszamy aby powoli wchodzić do kościoła! – roznosił się w oddali głos jednego z Serbów.
Ruszyłam w kierunku samochodu w którym znajdowała się Karolina. Upewniając się, że już wszyscy zebrani są w kościele, a przed kaplicą stoi jedynie ojciec panny młodej. Pomogłam wyjść jej z pojazdu.
-Już czas. – poklepałam ją lekko po plecach.
-Będzie dobrze? – zapytała.
-Będzie idealnie. – zapewniłam ją i razem ruszyłyśmy w kierunku kościoła.
Ślub Konstantina i Karoliny
(oczami obserwatora)
Atmosfera w kościele była naładowana wyczekiwaniem.
Ciocie nie mogły wytrzymać, aby zobaczyć wreszcie wspaniale wystrojoną w
śnieżnobiałą suknię pannę młodą. Natomiast męska część dyskutowała szeptem o
ciekawostkach w świecie sportu, na tyle dyskretnie, aby nie podpaść reszcie
gości. Konstantin zerkał nerwowo na zegarek, a Aleksandar starał się uspokajać
przyjaciela w tym ciężkim dla niego dniu. Ślub dla nawet najwytrwalszego
wojownika jest wspaniałym przeżyciem. Jednak tylko raz w życiu bierze się udział
w tak dostojnej uroczystości. W kościele siedzi dziesiątki siatkarzy. Jest to
duży ślub. Para młoda nie potrafiła odrzucić kilku nazwisk z listy gości, przez
choćby sentyment lub szacunek. Wreszcie z głośników kościelnych popłynęła lekka
i zwinna melodia marszu Mendelsona. Konstantin wziął ostatni głębszy wdech
powietrza, a zgromadzone towarzystwo na zawołanie odwróciło się w stronę
frontowych drzwi kościoła. Wrota powolnie się otwierały i wychylała się zza
nich śnieżnobiała postać. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Karolina była
przepięknie ubrana. Długa suknia opatulona koronką i zaakcentowana gdzie nie
gdzie małymi kryształkami Swarovskiego, była jakby uszyta na tę dziewczynę.
Cupkowi opadła szczęka, dosłownie i w przenośni. Uśmiechnięty od ucha do ucha
wyczekiwał momentu, aż jego przyszła żona przejdzie jeszcze dosłownie parę
metrów pod opieką ojca, i zostanie przekazana mu na wieki. Złapał jej rękę i
wspólnie wyczekiwali, aż muzyka przestanie grać. Kapłan poszedł na swoje
miejsce i zaczął prowadzić ceremonię.
-Zebraliśmy się
dzisiaj, żeby przypieczętować miłość dwojga ludzi, aby stali się pełnoprawnym
małżeństwem, chcącym w spokoju i szczęściu stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Pierwsze słowa obiegły kościół, a na twarzy młodych
zaczął wpływać naturalny i przyjemny uśmiech, rozganiający smutki, które
doskwierały przez ostatnie tygodnie przygotowywań. Zarówno rodzice Karoliny jak
i Konstantina uronili już pierwsze łzy. Ich dzieci dorosły. Odfruwają w swój
własny świat i zakładają swoją rodzinę. Niedługo będą już mieć wnuki, ale o tym
dowiedzą się dopiero później.
-Poproszę świadka
o podanie obrączek.
Aleks niepewnie sięgnął do kieszeni i wprawiając
wszystkich w niepokój udawał, że ich szuka, po czym położył obrączki na
srebrnej tacy.
-Ja Konstantin
Cupković, biorę Ciebie Karolino Matusiak za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność
i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż
Panie Boże wszechmogący w Trójcy jedyni i wszyscy święci.
-Ja Karolina
Matusiak, biorę Ciebie Konstantinie Cupković za męża i ślubuję Ci miłość
mierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi
dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy jedyni i wszyscy święci.
-Jeżeli wśród
zebranych znajduje się osoba, która ma powód by tych dwoje nie połączyć węzłem
małżeńskim, niech wystąpi teraz, bądź zamilknie na wieki.
Konstantin rozglądał się po sali razem z Karoliną. Chyba
nie znalazła się jeszcze osoba, która chciałaby zadrzeć z tą osobą.
-Niniejszym
ogłaszam was mężem i żoną.
Może pan pocałować żonę.
Może pan pocałować żonę.
Na Sali wybuchła salwa braw i okrzyków kilkudziesięciu
donośnych męskich basów krzyczących „Gorzko! Gorzko!” a para młoda posłusznie
wykonała prośbę zatracając się w namiętnym pocałunku.
Oczami Wiki.Miejsce, gdzie odbywało się wesele miało świetny klimat. Całość, skąpana w kolorze wanilii, dawała dużo ciepła i pozytywnego nastawienia. Właściwie wszystko, w połączeniu z ciemnymi, drewnianymi meblami, przypominało kremowe ciastko. Ale tak pyszne, dla którego warto popełnić grzech i przybrać nieco na wadze. Karolina i Cupko stali na środku sali, otoczeni przez wszystkich zebranych. Pierwszy taniec to magiczny moment. Matusiak leciutko wirowała w ramionach swojego męża, a w jej oczach połyskiwały wyraźne łzy. Wyglądała przepięknie. Byłam jednak pełniejsza podziwu dla Konstantina, któremu udało się zachować powagę przez tak długi okres czasu. Ehh byłam niemal pewna, że później sobie to jakoś chłopak odbije. Po ślicznym walcu i pierwszym toaście goście zasiedli na swoich miejscach. Początki zawsze są trudne i tak samo było w tym przypadku. Nie wszyscy od razu garnęli się do zabawy czy poznawania reszty otoczenia, ale nic bardziej mylnego. Po posiłku i kilku głębszych zaczęli ujawniać się mistrzowie danceflooru, porywając przy tym samym swoje partnerki do tańca, a następnie nieznajome dziewczyny, które już po chwili stawały się nowymi koleżankami. Spojrzałam na Kurka, który automatycznie pokręcił głową i sięgnął po kieliszek. Widocznie jeszcze nie zaczęły działać na niego procenty. W ogóle był jakiś dziwny. Spięty, mało mówił, jakby zdenerwowany. Nie wiem czym było to spowodowane, ale miałam zamiar się dobrze bawić.
-Kurek, masz ze mną zatańczyć. Teraz. –rzuciłam mu gniewne spojrzenie. –Albo szlaban na seks. –powiedziałam nieco ciszej.
-Idziemy! –krzyknął, zrywając się gwałtownie na równe nogi.
Zadowolona ze swojego szantażu szybko podniosłam się z miejsca, tym samym uderzając w kogoś krzesłem.
-Przepraszam! –chwyciłam za ramiona, zwijającego się z bólu mężczyznę, który niefortunnie dostał oparciem między nogi.
-W porządku. Należało mi się. –podniósł na mnie wzrok, a ja chwilo straciłam zmysły.
Jasne, pociągające oczy, które jeszcze niedawno tak na mnie działały. Teraz straciły dla mnie cały blask. Winiarski stał przede mną i nic nie mówił, ukradkowo masując bolące miejsce. Skrócił włosy… ale co mnie to obchodzi.
-Przepraszam, że tak lekko. –wysyczałam mu do ucha i ruszyłam w stronę Kurka, który powoli przyzwyczajał nogi do parkietu. Po drodze wyklinałam pod nosem tego, kto posadził Winiara idealnie za moimi plecami.
Bartek może nie jest tancerzem idealnym, ale świetnie się bawiłam i o to właśnie chodzi! Następnie wpadłam w ramiona Aleksa, Cupka, Bąka, Kłosa, Zatorskiego. Natomiast jeśli chodzi o Wlazłego to nie opuszczałam go przez 3 kolejne piosenki. Kapela dawała z siebie wszystko, ale cieszyłam się z tych momentów kiedy zamieniali się z DJ-em i mogliśmy poszaleć do czegoś z zagranicznego repertuaru.
-Odbijany. –zaszła mnie od tyłu Paulina, odrywając od Mariusza.
Posłusznie zwolniłam jej miejsce przy mężu i usiadłam przy stole. Nalałam sobie soku, wypiłam i wyszłam na ławkę przed salę. Nie wiem, kiedy zdążyło się ściemnić. Nie mam pojęcia. Może to jednak było więcej niż kilka piosenek? W ich towarzystwie czas płynie w zastraszającym tempie. Zdjęłam szpilki i postawiłam bose stopy na chłodnym chodniku, dając im w ten sposób wypocząć.
-Zatańczymy? –wyciągnął rękę w moją stronę.
-Nie. –ucięłam krótko.
-A możemy porozmawiać? –dosiadł się bez pytania o zgodę.
-Odpieprz się, Winiarski. –warknęłam i zaczęłam z powrotem zakładać buty.
-Dasz mi coś powiedzieć? –przytrzymał mnie za rękę.
-Nie jestem pewna czy chcę tego słuchać. –przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się sarkastycznie. –Chcesz znowu dać mi do zrozumienia, że jestem tanią dziwką, zabawką w twoich podłych rękach? Spasuję. –wyrwałam dłoń.
-Nie chciałem, żeby wszystko tak się potoczyło. Nie tak miało być. –mówił.
-A jak miało być? Mieliśmy być ze sobą szczęśliwi, a ty nadal pieprzyłbyś swoją byłą żonę na boku i knuł z nią za moimi plecami? Może jestem naiwna, ale na pewno nie jestem głupia i znam swoją wartość. W tym momencie jesteś dla mnie nikim, zerem. Nie obchodzisz mnie całkowicie. I jeżeli ja miałam zniknąć z twojego życia to ty bądź tak miły i zrób to samo w moim przypadku. Nie pokazuj mi się na oczy. –zmierzyłam go wzrokiem. –Brzydzę się tobą.
Wygarnęłam mu. Wszystko co leżało mi na sercu i umyśle, właśnie wypłynęło przez moje usta i czułam się dziesięć kilo lżejsza. Mogłam jedynie być z siebie dumna, że byłam nieugięta, silna i nie wybuchnęłam płaczem, choć pęknięte serce nadal bolało. Dobrze, że chociaż Kuraś powoli je sklejał do kupy.
Winiar zdawał się nic sobie nie robić z moich obelg i bezczelnie przykleił swoje wargi do moich. Szybko się oderwałam, wymierzyłam mu siarczysty policzek i prychnęłam prosto w twarz.
-Śmieszny jesteś. –rzuciłam na odchodne i wytarłam usta wierzchem dłoni.
Nie płakałam. Nie miałam zamiaru. Chciało mi się śmiać. Miałam ochotę wyśmiewać Winiarskiego całą noc, a kto mi w tym pomoże, jak nie jego koledzy z drużyny? Zabrałam swój kieliszek i dosiadłam się do Skrzatów.
-Panowie… co wy tak smutno? Pijemy! –rzuciłam radośnie i usiadłam między nimi.
-Ideał. –wskazał na mnie Kłos, kręcąc głową z podziwem.
Trudno było mi dotrzymać tempa chłopakom, więc postanowiłam odnaleźć Bartka. Siedział razem z Nowakowski i cały się trząsł, nerwowo pocierając dłonie.
-Stary, wymiękam. –jęknął Kurek do Pita, gdy zbliżałam się do nich.
-Dasz radę. Trzymam kciuki. –Piter ściszył głos, gdy byłam już dość blisko.
-Co tam u moich dwóch ulubionych facetów? –objęłam ich ramionami.
-Nic. –odpowiedzieli mi równocześnie i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
-O co chodzi? –potrafiłam ich rozgryźć.
-Męskie sprawy. Chodź zatańczyć. –pociągnął mnie za rękę Cichy, nie dając dojść do głosu.
Kolejne minuty zamieniały się w godziny, a goście bawili się wyśmienicie. Wszystko wskazywało na to, że wesele Cupka i Karoliny zostanie ochrzczone mianem „Wesele Roku” i nie mijałoby się to z prawdą. Gdzieś w okolicach godziny dwudziestej czwartej zgasło światło. Przemknęło mi przez myśl, że zaraz zaczną się oczepiny i w duchu pisnęłam z radości. Jednak kiedy na scenie pojawił się Kurek, oświetlony ruchomym reflektorem, całkiem się pogubiłam.
-Cześć. –zaczął nieśmiało. –Dla tych, co jeszcze mnie nie znają.. nazywam się Bartek i muszę powiedzieć coś ważnego. –zaciął się. –Jest na tej sali dziewczyna. Dziewczyna, która jest dla mnie cholernie ważna. –podniósł wzrok i odnalazł mnie.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Spojrzałam na Ankę, która wstrzymała oddech i była równie zaskoczona, co ja. Kurek w tym czasie wziął mikrofon do ręki i podszedł w moją stronę, a serce zabiło mi tysiąc razy szybciej niż powinno. Czas się zatrzymał, a na sali zostaliśmy tylko my dwoje. Całe otoczenie nie miało znaczenia.
-Ma na imię Wiktoria i znam ją pół życia. –chwycił mnie za rękę. - Jest okropnie uparta i sarkastyczna. Potrafi być podła i zmieszać kogoś z błotem. –po sali niósł się śmiech. –Ale jednocześnie jest najcudowniejszą osobą jaką znam. Ambitna, mądra, cholernie dobra i kochana. Wiki, wypełniasz mi każdy dzień i to do ciebie chcę wracać zmęczony po treningu. Z tobą chcę się kłócić i godzić na okrągło. Pragnę, żebyś to ty pocieszała mnie po przegranych i cieszyła się ze mną po meczach, które wygramy. Chciałbym dzielić z tobą życie, bo mnie uszczęśliwiasz. Sprawiasz, że czuję się lepszy, że mam dla kogo żyć. Zawsze byłaś dla mnie wspaniałą przyjaciółką, ale jestem przekonany, że możesz też być cudowną matką moich dzieci. Nie jestem idealny, ale obiecuję robić wszystko, aby móc widzieć uśmiech na twoich ustach. Zdecydowanie jesteś najlepszym co mnie spotkało przez te dwadzieścia kilka lat. I wiem, że mogłabyś mieć każdego, ale czy pozwolisz mi stać się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie? –uklęknął na jedno kolano. –Wiktorio Malinowska.. zgodzisz się znosić mnie do końca i zostaniesz moją żoną? –otworzył czerwone pudełko, które niewiadomo kiedy znalazło się w jego dłoni.
Stało się. Nadeszło. Moment, który tak wiele razy wyobrażałam sobie w głowie. Tworzyłam różne scenki, ale absolutnie nie spodziewałam się go na ślubie Karoliny!
-Wybieraj Wiktoria. Wszyscy tu czekają na twoją odpowiedź! –karciłam się w myślach.
Oh naprawdę? Czy ja się jeszcze zastanawiałam? To miłość mojego życia, do cholery!
-Tak! -pokiwałam energicznie głową i namiętnie pocałowałam faceta swoich marzeń.
Sala rozbrzmiała oklaskami, gwizdami, okrzykami i słowami uznania. Ludzie nam gratulowali, a ja nie mogłam zapanować nad łzami. Bartek wsunął na mój palec pierścionek, a ja długo mu się przyglądałam.
Chwilę później popłynęła z głośników romantyczna piosenka, a Kurek momentalnie porwał mnie w ramiona. Kołysaliśmy się delikatnie w rytm muzyki, napawając się szczęściem.
Will you still love me when I’m no longer young and beautiful?
Will you still love me when I got nothing but my aching soul?
-A ty Kurek? Będziesz mnie kochał kiedy będę już stara, pomarszczona i upierdliwa? –uśmiechnęłam się.
-Już teraz jesteś upierdliwa. –zaśmiał się.- Ale zawsze będę cię kochał tak samo, bo zawsze będziesz dla mnie idealna. –powiedział całkiem poważnie i oparł czoło na moim.
-Dziękuję ci za wszystko. –wyszeptałam.
-W sumie to obawiałem się, że się nie zgodzisz.. Właściwie to byłem przerażony. –poluzował lekko krawat.
-Jesteś niemożliwy. –skwitowałam uśmiechem i wtuliłam się w niego. –Kocham cię.
Czułam na sobie gniewny wzrok Winiara, a z ruchu jego warg wyczytałam piękną wiązankę, którą posłał w naszą stronę. Trudno się pogodzić z faktem, że ktoś może być od ciebie lepszy, prawda Michał?
Oczami Anki.
Zabawa się
rozkręcała z minuty na minutę. Razem z Aleksem wczuliśmy się w stu procentach w rolę świadków.
Chodziliśmy od stolika do stolika, zapewnialiśmy gościom, aby niczego nie
brakowało i namawialiśmy do zabawy. Topór wojenny zakopaliśmy na czas wesela i
to chyba najważniejsze. Karolina była wniebowzięta i nie opuszczała ramion
Konstantina jeśli nie było większej potrzeby. Nie zapomniałam oczywiście przy
tym wszystkim o dobrej zabawie. Przechodziłam z ramion Winiara, do Mariusza,
zahaczając po drodze o Piotrka, Bartka i znaczną część reprezentacji Serbii.
Pit chyba do końca nie zrozumiał słów które wypowiedziałam pod jego
adresem. Podczas wolnych kawałków próbował przesuwać ręce w nieodpowiednie
miejsca i szeptać czułe słówka. Przestało mi się to podobać. Chciałam, żeby
było dobrze ale jako przyjaciele. Ja nie mam już sił, żeby kolejny raz
przechodzić przez walczenie z samą sobą. Wolę być już sama, niż łamać serce
jemu i katować siebie myślami.
-Chodź. – pociągnęłam go w kierunku bocznego wyjścia.
Bez słowa podążał za mną na zewnątrz. Na szczęście nikogo nie było. Rozejrzałam się dokoła i zaczerpnęłam świeżego letniego powietrza. Anka, teraz albo nigdy.
-Piotrek… - zaczęłam odwracając się w jego stronę. – Musisz wiedzieć, że …
-Ania, proszę nie rób mi tego. – położył mi ręce na biodrach.
-Nie. – odrzuciłam jego ręce. – Piotrek nie mogę już. To jest szaleństwo. – roześmiałam się.
-Dlaczego?
-Zrozum. Nie kocham cię. – spojrzałam w jego niebieskie tęczówki. – Uczucie z liceum się wypaliło. Próbowałam, ale to nie ma sensu. Nie chce być do końca życia nieszczęśliwa, żeby nie sprawiać tobie przykrości.
- Anka – przysiadł na schodach i ukrył twarz w dłoniach. – Zrozum do cholery, że Cię kocham najbardziej na tym świecie. Nie umiem bez ciebie żyć.
-Ale ja tego nie czuje. – wodziłam po nim wzrokiem bez żadnych, choćby najmniejszych emocji. – Proponuje ci przyjaźń, bo tyle mogę dać. Wiem, że od razu to nie jest realne, ale kiedyś. W przyszłości.
Nie odpowiedział już, wstał i nie patrząc nawet na mnie i wszedł na salę. Przykucnęłam na schodach w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą siedział dwu metrowy człowiek. Byłam po części z siebie dumna. Mimo, że zostałam sama, miałam teraz wolność, której tak bardzo mi brakowało. Przypatrywałam się słońcu wznoszącemu się ponad drzewami na skraju polany. To było piękne miejsce. Idealne na ślub dla tak świetnej pary jak Cupko i Karolina. Poczułam się obserwowana, to zawsze takie dziwne uczucie, jakby człowiek miał szósty zmysł i potrafił wyczuć poruszającą się materię. Zaraz potem do moich nozdrzy doszedł intensywny zapach perfum które tak dobrze były mi znane. Oh tak, tylko jedna osoba tak pachniała. Odwróciłam głowę i ujrzałam Aleksa stojącego w futrynie drzwi.
-Coś się stało? - zagadnęłam.
-Zupełnie nic. – podszedł w moim kierunku i usiadł po mojej lewej stronie. – Słyszałem fragment rozmowy z Piotrkiem.
-Podsłuchujesz mnie? - uniosłam brew do góry.
-Nie. – zaśmiał się. – Przypadek.
-O tak. Twoje życie to ciągłe przypadki. – zachichotałam.
-Ale czasem trafiają się przypadkowe spotkania na które można czekać całe życie. – przenikał mnie swoimi brązowymi oczami na wylot. Oh Aleks.
-Sugerujesz coś?
-„Proszę pana, mogła bym z panem przeprowadzić wywiad?” – zacytował piskliwym głosikiem, z uśmiechem na twarzy.
-„Tak pięknym kobietom mógłbym udzielać wywiady codziennie” – zironizowałam słowa siatkarza.
-„Ojej, jakie to miłe” – zatrzepotał rzęsami.
-„Wyskoczymy na kawę? Z miłą chęcią porozmawiałbym z tak wspaniałą osobą” – wypięłam dumnie pierś.
-Nie kłamałem. – roześmiał się – Nadal utrzymuje, że jesteś wspaniała.
Zamarłam. Nie spodziewałam się z jego ust takich słów. A tym bardziej w tym momencie.
-Anka, nawet nie wiesz jak jesteś dla mnie ważna. – położył rękę na moim kolanie. – Spieprzyłem po całości, ale ludzie robią błędy.
-Zrobiłeś ich trochę za dużo. – zironizowałam.
-Jestem dużym dzieckiem, powinnaś to już wiedzieć. – pokręcił głową. – Ostatnio wydoroślałem. Jesteś najlepszym co mogło mnie spotkać w życiu. A ja się zachowałem jak dupek nie mając najmniejszych potwierdzonych informacji, że mnie zdradzasz.
-Szkoda, że zrozumiałeś to tak późno. – odepchnęłam dłoń z mojej nogi i kierowałam się do drzwi.
-Ania! – złapał mnie za rękę i rzucił się przede mną na kolana. Zamurowało mnie. – Nigdy nie przestanę cię kochać.
Świat zawirował mi przed oczami. Nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Miałam ochotę się na niego rzucić i wbić w te namiętne i zawsze smakujące maliną usta. Serce krzyczało, żeby paść mu w ramiona, a rozum kazał przeczekać. Puściłam jego dłoń i wbiegłam na salę. Nie musiałam długo czekać, aż zostałam porwana w ramiona Konstantina. Panu młodemu się w końcu nie odmawia.
-Potrzebuje porady. – rozbawiony Cupković obrócił mnie kilka razy wokół własnej osi.
-Wal. – roześmiałam się. Procenty pomieszane z dawką kolejnego zaprzątania głowy jaką sprawił mi Aleks, dawało o sobie znać.
-Karolina powiedziała mi o ciąży.- uśmiechnął się pod nosem. – Strasznie się cieszę i chciałbym już przy okazji wszystkim to oznajmić, ale …
-Zajmę się tym. – puściłam mu oko i odeszłam w stronę DJ’a.
Uzgodniłam wszystko z muzykiem jak co ma wyglądać i zabrałam mikrofon.
-Proszę o uwagę! – zwróciłam się do całej gromady gości, a kiedy wszyscy się uciszyli zaczęłam mówić dalej. –Chciałabym poprosić Karolinę i Konstantina do siebie.
Onieśmielona para młoda ruszyła w moim kierunku, a ja podeszłam do nich i mocno przytuliłam.
-Zostałam poproszona o pewną przysługę… - spojrzałam na Konstantina. – Mam bardzo dobre wieści dla rodzin naszej kochanej młodej pary. Otóż, za niespełna 8 miesięcy możecie się drodzy państwo spodziewać na świecie młodą fasolkę Cupkovićów!
Po sali rozległy się oklaski, a Karolina zatopiła się w ramionach Kostka uwalniając łzy radości. Widziałam w nich potencjał na przepiękną i szczęśliwą rodzinę. Nim się zorientowałam wokół Serba i jego wybranki serca zjawili się siatkarze i zaczęli składać gratulacje przyszłym rodzicom. Oficjalnie to wesele coraz bardziej plusuje na imprezę roku.
-Kochani! – przejął mikrofon wodzirej imprezy – Już najwyższy czas na oczepiny! Zapraszamy wszystkie niezamężne panie i samotnych panów na parkiet!
Na głównej sali zgromadzili się wszyscy goście, a w kole wokół panny młodej rozgościły się młode dziewczyny. Nie mogłam przepuścić takiej zabawy, a skrycie od najmłodszych lat zawsze chciałam złapać welon. Karolina przy mojej pomocy zdjęła woalkę z włosów i ustawiła się w środku koła. Z głośników popłynęła muzyka, a Karo z zamkniętymi oczami kręciła się w kółko, aż wreszcie wyrzuciła welon za siebie. Nie musiałam nawet wyskakiwać, poleciał prosto w moje ręce, a ja oszołomiona stałam w miejscu. Kiedy wreszcie do mnie dotarła informacja, która przed chwilą się wydarzyła roześmiałam się i zeszłam na bok zostawiając miejsce dla panów. Teraz to oni zgromadzili się w kole, a po puszczeniu muzyki Cupko roztańczył się z przepaską na oczach i długo wirował pomiędzy singlami. Wreszcie wyskoczył do góry i z efektownym obrotem rzucił muchę prosto przed siebie. Panowie rzucili się na przedmiot, co wyglądało komicznie przy nie małym zasięgu siatkarzy. Nagle po sali przeszło poruszenie i salwa braw. Nie to nie mogło być to. Aleksandar złapał muchę i szczerzył się do Kostka.
-No to los nam spłatał figla! – roześmiał się Cupković. – Zapraszamy naszych wybrańców na środek.
Niepewnie ruszyłam w kierunku Aleksa. Serce skakało mi w piersi i prawie się z niej wyrywało. Usiadłam na krześle i czekałam, aż kilka dziewczyn pomoże Karolinie w uczepieniu mi welonu, a Atanasijeviciowi w przydekorowaniu go muchą. Byliśmy gotowi i wszyscy czekali, aż ze sobą zatańczymy. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja nieśmiało ją złapałam. W głośników rozbrzmiała niezwykle wolna i romantyczna muzyka. Pieprzony Cupković. Położył delikatnie ręce na moich biodrach, a ja zarzuciłam mu swoje na szyje. Przechodziły mnie niemiłosierne dreszcze, a oddech przyśpieszał. Nie potrafiłam tego ukryć, a Aleks widząc te objawy lekko się uśmiechnął i zakręcił mną kilka razy. Byliśmy w swoim świecie, świecie bez większych zmartwień. Nawet nie wiem kiedy piosenka dobiegła końca, a ja uciekłam z tych umięśnionych rąk i zaczęłam zatapiać smutki w drinkach, kiedy dobiegł mnie głos Atanasijevicia. Wstałam delikatnie z krzesła i ruszyłam w kierunku parkietu, gdzie po raz kolejny zgromadziło się wiele osób.
-Mam jeszcze jedną niespodziankę dla naszych najukochańszych, póki nie opuścili tej wspaniałej imprezy. – na scenę wkroczył Aleks z mikrofonem. – Jako, że jestem twoim przyjacielem Cupko. – roześmiał się i wskazał na chłopaka – Ta piosenka jest dla was. Wiem, że przy niej się poznaliście i dużo dla was znaczy. Wszyscy tańczą kochani, a wy gołąbeczki przypomnijcie sobie jak to było, kiedy pierwszy raz się zobaczyliście.
Rozległy się pierwsze słowa utworu, a mi zaparło dech w piersiach. Aleks zeskoczył ze sceny i zmierzał w moim kierunku. Poprosił mnie do tańca i wyciągnął w róg parkietu. Nie potrafiłam mu zaprotestować. Uwielbiałam sama tą piosenkę i zawsze była dla mnie odskocznią od teraźniejszości i przy okazji najpiękniejszym utworem miłosnym. Wirowałam w tych umięśnionych ramionach i oparłam się głową o jego tors. Nie chciałam nic mówić, chciałam się jedynie nacieszyć jego obecnością póki jeszcze trwa wesele i mogę z nim bez żadnych przyczyn tańczyć. Może więcej nie być takiej okazji.
-To nie był przypadek z oczepinami. – szepnął mi delikatnie do ucha, muskając wargami moją szyję.
-Podobno twoje życie to przypadki. – mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny. – puścił mi oko i musnął lekko moje usta.
To było za wcześnie. Było zdecydowanie za wcześnie na takie posunięcie. Oderwałam się natychmiastowo od niego i choć miałam niesamowitą ochotę trwać w tym pocałunku, odwróciłam się na pięcie i poszłam jak najdalej od atakującego, zostawiając go samego na środku parkietu.
-Chodź. – pociągnęłam go w kierunku bocznego wyjścia.
Bez słowa podążał za mną na zewnątrz. Na szczęście nikogo nie było. Rozejrzałam się dokoła i zaczerpnęłam świeżego letniego powietrza. Anka, teraz albo nigdy.
-Piotrek… - zaczęłam odwracając się w jego stronę. – Musisz wiedzieć, że …
-Ania, proszę nie rób mi tego. – położył mi ręce na biodrach.
-Nie. – odrzuciłam jego ręce. – Piotrek nie mogę już. To jest szaleństwo. – roześmiałam się.
-Dlaczego?
-Zrozum. Nie kocham cię. – spojrzałam w jego niebieskie tęczówki. – Uczucie z liceum się wypaliło. Próbowałam, ale to nie ma sensu. Nie chce być do końca życia nieszczęśliwa, żeby nie sprawiać tobie przykrości.
- Anka – przysiadł na schodach i ukrył twarz w dłoniach. – Zrozum do cholery, że Cię kocham najbardziej na tym świecie. Nie umiem bez ciebie żyć.
-Ale ja tego nie czuje. – wodziłam po nim wzrokiem bez żadnych, choćby najmniejszych emocji. – Proponuje ci przyjaźń, bo tyle mogę dać. Wiem, że od razu to nie jest realne, ale kiedyś. W przyszłości.
Nie odpowiedział już, wstał i nie patrząc nawet na mnie i wszedł na salę. Przykucnęłam na schodach w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą siedział dwu metrowy człowiek. Byłam po części z siebie dumna. Mimo, że zostałam sama, miałam teraz wolność, której tak bardzo mi brakowało. Przypatrywałam się słońcu wznoszącemu się ponad drzewami na skraju polany. To było piękne miejsce. Idealne na ślub dla tak świetnej pary jak Cupko i Karolina. Poczułam się obserwowana, to zawsze takie dziwne uczucie, jakby człowiek miał szósty zmysł i potrafił wyczuć poruszającą się materię. Zaraz potem do moich nozdrzy doszedł intensywny zapach perfum które tak dobrze były mi znane. Oh tak, tylko jedna osoba tak pachniała. Odwróciłam głowę i ujrzałam Aleksa stojącego w futrynie drzwi.
-Coś się stało? - zagadnęłam.
-Zupełnie nic. – podszedł w moim kierunku i usiadł po mojej lewej stronie. – Słyszałem fragment rozmowy z Piotrkiem.
-Podsłuchujesz mnie? - uniosłam brew do góry.
-Nie. – zaśmiał się. – Przypadek.
-O tak. Twoje życie to ciągłe przypadki. – zachichotałam.
-Ale czasem trafiają się przypadkowe spotkania na które można czekać całe życie. – przenikał mnie swoimi brązowymi oczami na wylot. Oh Aleks.
-Sugerujesz coś?
-„Proszę pana, mogła bym z panem przeprowadzić wywiad?” – zacytował piskliwym głosikiem, z uśmiechem na twarzy.
-„Tak pięknym kobietom mógłbym udzielać wywiady codziennie” – zironizowałam słowa siatkarza.
-„Ojej, jakie to miłe” – zatrzepotał rzęsami.
-„Wyskoczymy na kawę? Z miłą chęcią porozmawiałbym z tak wspaniałą osobą” – wypięłam dumnie pierś.
-Nie kłamałem. – roześmiał się – Nadal utrzymuje, że jesteś wspaniała.
Zamarłam. Nie spodziewałam się z jego ust takich słów. A tym bardziej w tym momencie.
-Anka, nawet nie wiesz jak jesteś dla mnie ważna. – położył rękę na moim kolanie. – Spieprzyłem po całości, ale ludzie robią błędy.
-Zrobiłeś ich trochę za dużo. – zironizowałam.
-Jestem dużym dzieckiem, powinnaś to już wiedzieć. – pokręcił głową. – Ostatnio wydoroślałem. Jesteś najlepszym co mogło mnie spotkać w życiu. A ja się zachowałem jak dupek nie mając najmniejszych potwierdzonych informacji, że mnie zdradzasz.
-Szkoda, że zrozumiałeś to tak późno. – odepchnęłam dłoń z mojej nogi i kierowałam się do drzwi.
-Ania! – złapał mnie za rękę i rzucił się przede mną na kolana. Zamurowało mnie. – Nigdy nie przestanę cię kochać.
Świat zawirował mi przed oczami. Nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Miałam ochotę się na niego rzucić i wbić w te namiętne i zawsze smakujące maliną usta. Serce krzyczało, żeby paść mu w ramiona, a rozum kazał przeczekać. Puściłam jego dłoń i wbiegłam na salę. Nie musiałam długo czekać, aż zostałam porwana w ramiona Konstantina. Panu młodemu się w końcu nie odmawia.
-Potrzebuje porady. – rozbawiony Cupković obrócił mnie kilka razy wokół własnej osi.
-Wal. – roześmiałam się. Procenty pomieszane z dawką kolejnego zaprzątania głowy jaką sprawił mi Aleks, dawało o sobie znać.
-Karolina powiedziała mi o ciąży.- uśmiechnął się pod nosem. – Strasznie się cieszę i chciałbym już przy okazji wszystkim to oznajmić, ale …
-Zajmę się tym. – puściłam mu oko i odeszłam w stronę DJ’a.
Uzgodniłam wszystko z muzykiem jak co ma wyglądać i zabrałam mikrofon.
-Proszę o uwagę! – zwróciłam się do całej gromady gości, a kiedy wszyscy się uciszyli zaczęłam mówić dalej. –Chciałabym poprosić Karolinę i Konstantina do siebie.
Onieśmielona para młoda ruszyła w moim kierunku, a ja podeszłam do nich i mocno przytuliłam.
-Zostałam poproszona o pewną przysługę… - spojrzałam na Konstantina. – Mam bardzo dobre wieści dla rodzin naszej kochanej młodej pary. Otóż, za niespełna 8 miesięcy możecie się drodzy państwo spodziewać na świecie młodą fasolkę Cupkovićów!
Po sali rozległy się oklaski, a Karolina zatopiła się w ramionach Kostka uwalniając łzy radości. Widziałam w nich potencjał na przepiękną i szczęśliwą rodzinę. Nim się zorientowałam wokół Serba i jego wybranki serca zjawili się siatkarze i zaczęli składać gratulacje przyszłym rodzicom. Oficjalnie to wesele coraz bardziej plusuje na imprezę roku.
-Kochani! – przejął mikrofon wodzirej imprezy – Już najwyższy czas na oczepiny! Zapraszamy wszystkie niezamężne panie i samotnych panów na parkiet!
Na głównej sali zgromadzili się wszyscy goście, a w kole wokół panny młodej rozgościły się młode dziewczyny. Nie mogłam przepuścić takiej zabawy, a skrycie od najmłodszych lat zawsze chciałam złapać welon. Karolina przy mojej pomocy zdjęła woalkę z włosów i ustawiła się w środku koła. Z głośników popłynęła muzyka, a Karo z zamkniętymi oczami kręciła się w kółko, aż wreszcie wyrzuciła welon za siebie. Nie musiałam nawet wyskakiwać, poleciał prosto w moje ręce, a ja oszołomiona stałam w miejscu. Kiedy wreszcie do mnie dotarła informacja, która przed chwilą się wydarzyła roześmiałam się i zeszłam na bok zostawiając miejsce dla panów. Teraz to oni zgromadzili się w kole, a po puszczeniu muzyki Cupko roztańczył się z przepaską na oczach i długo wirował pomiędzy singlami. Wreszcie wyskoczył do góry i z efektownym obrotem rzucił muchę prosto przed siebie. Panowie rzucili się na przedmiot, co wyglądało komicznie przy nie małym zasięgu siatkarzy. Nagle po sali przeszło poruszenie i salwa braw. Nie to nie mogło być to. Aleksandar złapał muchę i szczerzył się do Kostka.
-No to los nam spłatał figla! – roześmiał się Cupković. – Zapraszamy naszych wybrańców na środek.
Niepewnie ruszyłam w kierunku Aleksa. Serce skakało mi w piersi i prawie się z niej wyrywało. Usiadłam na krześle i czekałam, aż kilka dziewczyn pomoże Karolinie w uczepieniu mi welonu, a Atanasijeviciowi w przydekorowaniu go muchą. Byliśmy gotowi i wszyscy czekali, aż ze sobą zatańczymy. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a ja nieśmiało ją złapałam. W głośników rozbrzmiała niezwykle wolna i romantyczna muzyka. Pieprzony Cupković. Położył delikatnie ręce na moich biodrach, a ja zarzuciłam mu swoje na szyje. Przechodziły mnie niemiłosierne dreszcze, a oddech przyśpieszał. Nie potrafiłam tego ukryć, a Aleks widząc te objawy lekko się uśmiechnął i zakręcił mną kilka razy. Byliśmy w swoim świecie, świecie bez większych zmartwień. Nawet nie wiem kiedy piosenka dobiegła końca, a ja uciekłam z tych umięśnionych rąk i zaczęłam zatapiać smutki w drinkach, kiedy dobiegł mnie głos Atanasijevicia. Wstałam delikatnie z krzesła i ruszyłam w kierunku parkietu, gdzie po raz kolejny zgromadziło się wiele osób.
-Mam jeszcze jedną niespodziankę dla naszych najukochańszych, póki nie opuścili tej wspaniałej imprezy. – na scenę wkroczył Aleks z mikrofonem. – Jako, że jestem twoim przyjacielem Cupko. – roześmiał się i wskazał na chłopaka – Ta piosenka jest dla was. Wiem, że przy niej się poznaliście i dużo dla was znaczy. Wszyscy tańczą kochani, a wy gołąbeczki przypomnijcie sobie jak to było, kiedy pierwszy raz się zobaczyliście.
Rozległy się pierwsze słowa utworu, a mi zaparło dech w piersiach. Aleks zeskoczył ze sceny i zmierzał w moim kierunku. Poprosił mnie do tańca i wyciągnął w róg parkietu. Nie potrafiłam mu zaprotestować. Uwielbiałam sama tą piosenkę i zawsze była dla mnie odskocznią od teraźniejszości i przy okazji najpiękniejszym utworem miłosnym. Wirowałam w tych umięśnionych ramionach i oparłam się głową o jego tors. Nie chciałam nic mówić, chciałam się jedynie nacieszyć jego obecnością póki jeszcze trwa wesele i mogę z nim bez żadnych przyczyn tańczyć. Może więcej nie być takiej okazji.
-To nie był przypadek z oczepinami. – szepnął mi delikatnie do ucha, muskając wargami moją szyję.
-Podobno twoje życie to przypadki. – mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny. – puścił mi oko i musnął lekko moje usta.
To było za wcześnie. Było zdecydowanie za wcześnie na takie posunięcie. Oderwałam się natychmiastowo od niego i choć miałam niesamowitą ochotę trwać w tym pocałunku, odwróciłam się na pięcie i poszłam jak najdalej od atakującego, zostawiając go samego na środku parkietu.
__________________________________________________________________________
A oto i jest długo wyczekiwany 31 rozdział!
Oj trwało to trochę, ale obyśmy nie wyszły z wprawy :D
Dziękujemy wam za niesamowitą frekwencję pod ostatnim postem i także tym razem ponawiamy prośbę! Więc jeśli to nie problem to zostawcie po sobie jakiś ślad ;)
Na pewno chcecie wiedzieć, kiedy pojawi się następny rozdział, więc już wszystko tłumaczę. Obydwie w tym tygodniu wyjeżdżamy i wracamy pod koniec lipca. Wszystko byłoby okej, gdyby nie obóz sportowy na który jedziemy już 5 sierpnia. Czy uda nam się napisać coś i dodać w przeciągu 4 dni? Nie wiem i nic nie obiecuję. Póki co zostawiamy was z kilkunastoma stronami tego na górze i życzymy pięknej pogody i cudownych wakacji!
Gorąco pozdrawiamy! ♥ /Ania i Wiki.
PS. Piosenka użyta w "Oczami Wiki" to coś, w czym jestem od kilku dni mocno zakochana :D
Lana Del Rey - Young and Beautiful