poniedziałek, 14 października 2013

Epilog.

Oczami Wiki.

Wesele trwało w najlepsze, a we mnie wciąż buzowało tysiąc sprzecznych ze sobą emocji. W efekcie ich natłoczenia uroniłam nie kilka, a kilkadziesiąt łez wzruszenia, przez co mój wypracowany makijaż doszczętnie się rozpłynął. Uprzednio całując Kurka, zabrałam swoją torebkę i ruszyłam do łazienki, by doprowadzić się do jako takiego porządku. Stanęłam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie, od którego biła radość. Nieznany mi dotąd błysk w oku, kąciki ust mimowolnie unoszące się do uśmiechu i to ciepłe uczucie w środku. To nie była już ta sami Wiktoria Malinowska. Patrzyłam na przyszłą Wiktorię Kurek, która tryskała pozytywną energią i chęcią do życia. Lekkoduch, marzycielka i optymistka z głową w chmurach, pewna o to, co nadejdzie jutro. Po prostu kobieta szczęśliwie zakochana.
Moje rozmyślania przerwały dziwne szmery w jednej z kabin. Nie dało się rozszyfrować oddzielnych  słów. Brzmiało to jak pojękiwania pomieszane z przyśpieszonym oddechem i charakterystycznymi dźwiękami pocałunków.
No ładnie się ktoś zabawia.” –przemknęło mi przez myśl.
Nie minęła chwila, kiedy z owej kabiny wypadł Winiarski z wytapetowaną kobietą, która zdecydowanie nie była Dagmarą. Zamarłam. Otworzyłam szeroko oczy i mrugnęłam kilkukrotnie, aby mieć pewność, że to nie alkohol płata mi figle. W tym samym czasie napalona parka szybko pozbierała się z podłogi, a dziewczyna poprawiając sukienkę, biegiem uciekła z miejsca zdarzenia. Jej uderzające podobieństwo do mojej osoby, przeraziło mnie jeszcze bardziej. W tym czasie Michał chował w spodnie co trzeba i zapinał prędko rozporek.
-Wiktoria, to nie tak jak myślisz. –starał się mówić spokojnie, jednocześnie poprawiając koszulę.
-Co nie jest tak? Czyli wcale nie widziałam, jak właśnie zdradzasz Dagmarę? Swoją drogą…  ciekawe co ona na to. Oliwier też byłby na pewno z ciebie dumny. –zadrwiłam.
-Wiki… -zaczął niepewnie..
-Jak możesz mu to robić? Przyprowadzisz mu kolejna ciocię, a potem nagle wyrzucisz ją na śmietnik? To jeszcze dziecko, Michał. Jesteś obrzydliwy. –prychnęłam.
-Ale to wszystko nie tak! Ja też mam swoje potrzeby, wiesz?! Wszyscy mężczyźni mają.. a Dagmara zawsze jest na „nie”! –zaczął się unosić, jednak ja nadal byłam spokojna.
-Macie rodzinę. Dziecko, które trzeba wychować na przyzwoitego człowieka, a ty ciągle chcesz się bawić? Złe określenie.. ty chcesz się zabawiać. Bez przerwy i ze wszystkim co ma cycki. Myliłam się, wiesz? Cholernie się myliłam, bo Dagmara to jednak nie jest głupia. Trzyma razem to całe gówno, które śmiesz nazywać rodziną. Pracuje, zajmuje się domem, Oliwierem i stara się wszystkiego dopilnować. Może zamiast pukać kolejną młodą laskę, zająłbyś się własną żoną? Poświęcił jej trochę uwagi? Posiedział z nią przy kawie i zapytał: „Hej, kochanie. Jak ci mija dzień?”. Myślisz, że to tak dużo? Bo jak widać za dużo dla ciebie. Wolisz zdradzać żonę z cycatą lalką, która szeroko rozkłada dla ciebie nogi. –rzuciłam i zmierzyłam go nienawistnym wzrokiem.
-Ja tak nie mogę żyć. Tak jest nudno. Podobają mi się… właśnie takie jak ty. Szczupłe, ale zaokrąglone, gdzie trzeba i długonogie brunetki. Tyle pięknych kobiet chodzi po tym świecie i wszystkie mogą być tylko moje!
-Nie przeceniasz się? –uniosłam brew i skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Nudzi mnie monotonia. Lubię szybkie numerki. To jak przygody, które zaspokajają twoją fantazję. Jestem facetem, zdobywcą. Muszę oznaczać swój teren, a bardzo lubię poszerzać horyzonty. –wyszczerzył się perfidnie.
-A jak było ze mną? Ile lasek pieprzyłeś, kiedy byliśmy razem? Kiedy tak pięknie mówiłeś o miłości, o której nie masz pojęcia… Ile ich było, zdobywco? –prychnęłam.
-No co ty… co to za pytania. Wtedy… wcale... –błądził wzrokiem po ścianach.
-Nie kłam, choć ten jeden raz nie kłam. –mówiłam twardo.
-Wiki, naprawdę ja nie…
-Ile?! –krzyknęłam.
-Nie wiem. To głównie przygody imprezowe… nie liczę tego. –popatrzył na mnie.
W tamtej chwili nie wytrzymałam. Uderzyłam go. I wcale nie powstrzymywałam ręki.
-Nie zasługujesz na nikogo! Powinieneś zdechnąć sam z tym swoim olbrzymim ego i wygórowanym mniemaniem! Gnojek z ciebie! –syknęłam.
Gotowało się we mnie i gdybym tylko mogła to zatłukłabym tego dupka na miejscu. Pieprzony zdobywca, napalony żigolak.
-Może powinieneś zmienić profesję? Sprawdziłbyś się jako facet do towarzystwa. –drwiłam.
-A dzwoniłabyś do mnie i zapraszała na noc? Dla takich seksownych klientek miałbym zniżkę. –mówił.
-Jesteś popieprzony.
Patrzyłam na niego twardo, a on jakby nigdy nic zmniejszył w mgnieniu oka, dzielącą nas odległość, złapał mnie za tyłek i przyssał się do moich ust. Znów dostał w twarz i znów nie szczędziłam siły.
-Było warto. –oblizał usta i uśmiechnął się perfidnie.
-Co to, kurwa, miało być?! Nie pozwalasz sobie na zbyt dużo?! Nienawidzę cię, Winiarski. Kiedyś myślałam, że jestem pierdoloną farciarą, że taki facet jak ty się mną zainteresował. –wytarłam usta wierzchem dłoni. - Myślałam, że znalazłam miłość na całe życie, ale to wszystko było fikcją. Jak byś się poczuł, kiedy w jednym momencie życie ucieka ci przez palce, tracisz kontrolę i czujesz się jak ostatnia szmata? Prawie zniszczyłeś mnie psychicznie. Rozpieprzyłeś wszystko, co miało dla mnie jakieś znaczenie, kiedy dla ciebie to był tylko kolejny romansik. Czułam, że mogę na ciebie liczyć, że cię kocham i sądziłam, że ty kochasz mnie. Wyjścia z Oliwierem, romantyczne wieczory, słodkie słówka.. po co było to wszystko?! Mówiłeś „Jesteś wyjątkowa”, pamiętasz? Jak można tak kłamać prosto w oczy?! –pękłam całkowicie i krzyczałam przez łzy.
-Nie kłamałem. Jesteś wyjątkowa, a to co razem przeżyliśmy naprawdę miało dla mnie znaczenie.–mówił spokojnie i starał się mnie objąć.
-Nie bądź śmieszny! Nie jestem w stanie ci już w nic uwierzyć! Jak w ogóle mogło to dla ciebie coś znaczyć, kiedy posuwałeś na boku każdą napotkaną laskę? Zapewne brałeś je na postać wielkiego siatkarza, reprezentanta Polski. Tylko, kurwa,  żadnej nie wspomniałeś, że jest jedynie zajęciem na wieczór, a kiedy wystarczająco cię zadowoli, lub znajdziesz ciekawszą, zostawisz ją z niczym jak mnie. Po prostu odstawiałeś ją na bok i sięgałeś po następną z kolejki. Nie wiem czy powinnam ci pogratulować czy może współczuć tego, jaki jesteś słaby i żałosny. Może zapytam Dagmarę co o tym sądzi? Myślisz, że to dobry pomysł? Rozpieprzę ci życie tak, jak ty usiłowałeś to zrobić mi. Zostaniesz bez nikogo i bez niczego. Zobaczysz. –skończyłam i odwróciłam się w stronę wyjścia.
- W sumie to nie wiem czy trzeba ci w tym pomagać, bo idzie ci całkiem nieźle. Rozpierdalasz ją powoli, tak jak psychiki tych wszystkich zakochanych w tobie dziewczyn. –dodałam, chwytając za klamkę.
-Nie możesz mi rozjebać rodziny! –krzyknął, przypierając mnie do ściany.
-A czemu by nie? Powstrzymasz mnie? Nie możesz mi nic zrobić. –prychnęłam mu w twarz.
Nie bałam się go. Wiedziałam jaki jest słaby jednak bywał nieobliczalny. Niewytłumaczony przypływ sił dodawał mi odwagi, z czego cholernie się cieszyłam, bo mogłam wyrzucić z siebie wszystko to, co myślałam.
-Jeśli cokolwiek piśniesz to załatwię twojego pierdolonego Kureczka. –warknął, mocno ściskając mnie za nadgarstki.
-Nie odważysz się. –mówiłam, przez zaciśnięte zęby.
-Jeśli rozpieprzysz mi rodzinę to ja zrobię to samo z twoim śmiesznym kochasiem. –groził, co zaczęło mnie przerażać. –Więc albo będziesz milczała, albo załatwię to inaczej. –uśmiechnął się perfidnie.
Długo się zastanawiałam, co dalej. Nie wierzyłam, że mógłby coś zrobić Bartkowi, ale gdyby jednak? Nie pozwoliłabym, żeby skrzywdził mojego narzeczonego.
-Zgoda. Będę milczała, jeśli ty na dobre się od nas odpieprzysz. Jeśli już nigdy nie staniesz mi na drodze. Jeśli znikniesz z mojego życia. –stawiałam warunki, nie dając po sobie poznać przerażenia.
-Grzeczna dziewczynka. –powiedział słodko i pogłaskał mnie po policzku.
-Skurwiel. – burknęłam, wyrwałam ręce i wyszłam z łazienki, głośno trzaskając drzwiami.
Byłam zła. Wściekła wręcz. Gotowało się we mnie i miałam ochotę coś rozwalić. Zacisnęłam mocno pięści, zamknęłam oczy i wzięłam dziesięć głębokich wdechów. Tętno wróciło do normalnego tempa, rumieńce z policzków  zniknęły, a dzięki małemu lusterku w korytarzu udało mi się nawet poprawić włosy i lekko pomalować oczy. Czy miałam na to ochotę czy nie i tak musiałam wrócić do głównej sali, bo Kurek na pewno zacząłby się niedługo niepokoić. I choć kocham tego przewrażliwionego dwumetrowca jak nikogo innego to czasem zachowuje się jak typowa kobieta - histeryczka.  Ale cóż.. musimy akceptować w sobie nawzajem wady równie mocno, jak lubimy i doceniamy zalety. Przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech, zarzuciłam włosy na plecy i zdecydowanym ruchem weszłam na salę. Wszystko było w normie, dokładnie takie samo, jak przed moim wyjściem. W sumie nie wiem czego oczekiwałam… Przecież nikt inny w tym budynku nie wie, jakim Winiarski jest cholernym dupkiem.
Pewnym i rytmicznym krokiem podeszłam do Bartka i pocałowałam go gorąco, na co bardzo się ucieszył.
-Tu jest moja zguba. –uśmiechnął się i przyciągnął mnie ramieniem.
-Myślałeś, że zgarnęłam pierścionek i uciekłam? –wskazałam na cudo zdobiące serdeczny palec.
-Zacząłem się zastanawiać, co się z tobą stało i już chciałem cię szukać. –zrobił smutną minę.
A nie mówiłam, że panikara z niego?!
-A nie pomyślałeś, że może dobrze się zastanowiłam i zdecydowałam, że nie chcę się pakować w takie bagno i wróciłam jedynie cię o tym poinformować? –spoważniałam.
-Ale nie wróciłaś tylko po to, prawda? –zapytał cichym, ledwo słyszalnym głosem.
Widząc jego przerażenie na twarzy, zaczęłam się głośno śmiać i uprzednio dosadnie mu tłumacząc pojęcie „żartu”, usiadłam mu na kolanach i objęłam za szyję. Zajmując moje ulubione miejsce, przyglądałam się pozostałym gościom. Wędrowałam wzrokiem po sali, kiedy ten zatrzymał się niespodziewanie na Winiarskim. Michał przesłał mi dyskretnego buziaka w powietrzu, a mój cały dobry humor szlag trafił.


                czerwiec, 2013
Od tygodnia Bartek był dla mnie nieuchwytny. Nie oddzwaniał, nie odpisywał, a nawet nie przyjeżdżał, żeby się ze mną zobaczyć. Jeśli to miał być nasz pierwszy kryzys to bardzo przerażał mnie fakt, że nadszedł aż tak szybko. Dni mijały, a z jego strony wciąż odpowiadała mi jedynie głucha cisza. Żadnych oznak życia. Starałam się nie przejmować i w miarę możliwości zapełniać czas w inny sposób. Liczyłam na towarzystwo Anki, jednak i tu się pomyliłam, bo ta, identycznie jak Bartek, znikała bez śladu. Wychodziła, kiedy jeszcze spałam, a wracała, kiedy przekręcałam się na drugi bok. Mijałyśmy się i zaczęłam odnosić coraz dziwniejsze wrażenie, że to ani trochę nie jest wynikiem zbiegów okoliczności. Przeczytałam już wszystkie dostępne książki, obejrzałam wszelkie przyzwoite filmy, a czasu ciągle miałam aż nadto. Mieszkanie lśniło czystością, a notatki z uczelni stały się dwukrotnie obszerniejsze i niejednokrotnie przepisane. Musiałam sama przed sobą przyznać, że umierałam z nudów, a moje życie towarzyskie to kompletne dno.
Kiedy straciłam już nadzieję, a ostatnie światełko w tunelu zgasło, odpuściłam. Jeśli on potrafił mieć mnie gdzieś, to ja też mogłam! Usiadłam na parapecie i podciągnęłam kolana pod brodę, a wtedy pojawiał się przed naszym blokiem dobrze znany mi samochód. Wysiadł z niego, ubrany w błękitną koszulę i ciemne dżinsy. Miał na nosie ciemne okulary przeciwsłoneczne, które tak bardzo mi się podobały. Zamknął drzwi, przekręcił kluczykiem zamek i ruszył w stronę klatki. Biegałam po mieszkaniu jak opętana, by jak najszybciej uporać się z moim opłakanym stanem. Miałam na sobie rozciągnięty sweter i dresowe spodnie, które już dawno powinnam wyrzucić. Starałam się znaleźć coś lepszego w szafie, ale jego długie nogi zbyt szybko uporały się ze schodami na górę. Dzwonek do drzwi rozległ się po mieszkaniu, a ja stanęłam jak wryta z dresami opuszczonymi do kostek, no ładnie. Serce zaczęło mi szybciej bić, oddech przyśpieszył, a ręce zaczęły się dziwnie pocić. Stresowałam się jak typowa nastolatka przed swoją pierwszą randką z chłopakiem jej marzeń. Otrząsnęłam się, dumnie podciągnęłam spodnie, które mimo wszystko i tak luźno zwisały mi z bioder i ruszyłam do drzwi. Nacisnęłam na klamkę i otwierałam je powoli, jakby od niechcenia. Nie chciałam od razu dać po sobie poznać, jak bardzo za nim tęskniłam i rzucić się na niego w ciągu sekundy. On jednak nie miał żadnych oporów. Popchnął mocno drzwi, wtargnął do mieszkania i przycisnął mnie do ściany, prawie miażdżąc moje usta.
-Przyjadę po ciebie o 18. Ubierz się elegancko. Kocham cię. –uśmiechnął się w sposób, jaki był zarezerwowany tylko dla mnie i bez jakichkolwiek słów wyjaśnień, wyszedł z mojego mieszkania, zostawiając mnie przylegającą plecami do ściany.
W co ty sobie pogrywasz, Kurek?

Punkt 18 byłam już gotowa. Włożyłam prostą, beżową sukienkę z brązowym paskiem i wysokie buty w pasującym kolorze. Włosy zostawiłam luźno, zrobiłam delikatny, zmysłowy makijaż, a usta musnęłam pomadką w kolorze rubinu. Całość wykończyłam sporą mgiełką perfum, osiadającą na całym moim ciele. Nie ukrywałam, że ciekawość zżerała mnie od środka, ale starałam się jakoś utrzymać przy zdrowych zmysłach. Bartek nigdy nie należał do ludzi zbytnio zagadkowych czy skrytych, jednak tym razem owiewała go niesamowita tajemnica. Dzwonek zadzwonił. Włożyłam telefon do torebki, zabrałam żakiet i otworzyłam drzwi.
-Dobry wieczór, pani. –ukłonił się nisko i wręczył mi jedną czerwoną różę.
Zbił mnie z tropu. Całkowicie. Nadstawił mi ramię i w ciszy zeszliśmy do jego samochodu. Czułam, że to milczenie jest częścią całego planu, którego nie wolno zaburzyć i trzeba wykonywać wszystko krok po kroku. Na dole, otworzył mi drzwi od strony pasażera, a zaraz je za mną zamknął. Wciąż nie mogłam się na niego napatrzeć. Ubrany w eleganckie spodnie i białą koszulę wyglądał tak cholernie przystojnie… Ruszyliśmy. Jechaliśmy, a z głośników sączyła się cicha, nastrojowa muzyka. Przez moment zaczęłam czuć, że to wszystko to jakaś gra i wiedziałam, że zdecydowanie chcę przejść wszystkie poziomy, a najlepiej w trybie „hard”.
Kiedy wjechaliśmy do Bełchatowa rzuciłam Bartkowi zdziwione spojrzenie, ale on nadal twardo wpatrywał się w jezdnię i nie dał się wyprowadzić z równowagi. Krążyliśmy między ulicami i minęliśmy mnóstwo ludzi. Na placu odbywał się mały festyn z okazji Dnia Dziecka, który tak uwielbiałam. Zawsze, co roku, kiedy byliśmy młodsi kupowaliśmy sobie nawzajem prezenty z tej okazji. Anka i Piotrek nie brali w tym udziału. To było takie moje małe prywatne święto i słodka tajemnica tylko z Kurkiem. Bardzo żałowałam, że od kilku lat zaprzestaliśmy tej tradycji. Wreszcie się zatrzymaliśmy i to nie byle gdzie. Zatrzymaliśmy się pod budynkiem Urzędu Stanu Cywilnego w Bełchatowie. Odwróciłam głowę w stronę Bartka, by obrzucić go pytającym spojrzeniem, ale tam czekał już na mnie jego szeroki uśmiech i przenikliwe, niebieskie oczy, w których tańczyły radosne ogniki.
-Jesteś gotowa? – zapytał, świdrując mnie błękitnymi tęczówkami.
-Gotowa na co? –uniosłam brew.
-Czy jesteś gotowa od teraz spędzić ze mną resztę życia? Czy jesteś gotowa, żeby wytrzymywać ze mną przez te wszystkie przyszłe wspólne lata? Jesteś gotowa, żeby obiecać mi miłość, aż po grób? Jesteś gotowa już zawsze być ze mną? Wiki, jesteś gotowa, żeby wejść tam ze mną i zostać moją żoną? –mówił płynnie, tak jakby tworzył sobie wcześniej to przemówienie.
Nie wierzyłam w to wszystko. Zaskoczył mnie. Tak cudownie mnie zaskoczył.
W odpowiedzi pokiwałam energicznie głową, a w moich rogówka zabłysnęły łzy. Kurek pędem wypadł z samochodu i otworzył drzwi od mojej strony. Chwycił mnie za rękę i z szerokim uśmiechem prowadził mnie po wysokich schodach w stronę wejścia, w stronę mojej przyszłości.
Wewnątrz okazali się być wszyscy niezbędni. Nasi rodzice, Anka, Pit… nikogo więcej nie było mi potrzeba do szczęścia. Widząc ich aż pisnęłam z radości, bo nawet o nich nie pomyślałam. Euforia wyprała mi mózg i zapomniałabym, żeby zabrać własną matkę na ślub. Dobrze, że Bartek pomyślał o wszystkim. I choć jestem pewna, że Anka też miała w to spory wkład to aż się boję pomyśleć, ile zachodu kosztowało to samego Kurka.
I tak oto 1 czerwca 2013 roku wyszłam za mąż za mojego wieloletniego przyjaciela, Bartosza Kurka. No kto by pomyślał…


            lipiec, 2013
Kroczyłam za rękę z moim mężem prosto do gabinetu ginekologa.  Dziś mieliśmy otrzymać odpowiedź. Ostatnim razem, wychodząc stąd nie miałam dobrych wieści dla mojego męża, ale co przyniesie druga wizyta? Wcale nie ukrywałam mojego zachwytu tym miejscem. Ulotki o macierzyństwie, ciężarne kobiety, westchnienia, głaskanie brzuchów. Wszystko wzbudzało we mnie zachwyt. Czy coś się zmieniło do ostatniego spotkania z ginekologiem? Sporo. Mam kochającego męża, z którym od miesiąca mieszkam razem. Bartek tak bardzo naciskał na przeprowadzkę, że nie sposób mu było odmówić, mimo tego, że musiałam zostawić Ankę. Nie żałuję. W ogóle chyba inaczej być nie mogło… To normalne, że małżeństwo mieszka razem i testuje wszystkie możliwe miejsca w nowym domu w wiadomy dla ogółu sposób. Cóż… jednak kiedy sprawdza się zbyt wiele miejsc można wylądować właśnie w tym miejscu w którym byłam ja. Na krzesełku, w kolejce do ginekologa, który mógł mi oświadczyć, że już niedługo napęcznieję jak gąbka.


             sierpień, 2013

Od kiedy moje życie jest cudowne? Od kiedy stało się spełnieniem wszystkich marzeń? Wspaniała bajka, dzięki której każdego dnia chętnie wstaję z łóżka wcześnie rano. Otwieram oczy, a pierwsze co widzę to rozanielona twarz mojego ukochanego. Składam lekki pocałunek na jego ustach złożonych w uroczy dzióbek. Przez moment grymasił i błagał o jeszcze 5 minut snu, lecz kiedy pocałowałam go w odsłonięte ramię, a następnie kreśliłam niezidentyfikowane szlaczki na jego nagim torsie, uśmiechnął się zadziornie, zmarszczył nos i uprzednio wplatając dłoń w moje włosy, przyciągnął mnie do siebie i gorąco pocałował. Za każdym razem wkładał w to tyle pasji, miłości i zaangażowania, że rozpływałam się już po pierwszej sekundzie. Objechał kontur moich warg językiem i obrócił mnie tyłem do siebie, a wolną rękę wsunął pod moją koszulkę i z czułością gładził mi brzuch. Bruch, który już w bliskiej przyszłości miał się znacznie zaokrąglić, a za 7 miesięcy wydać na świat owoc naszej miłości.
-Jesteście wszystkim, czego mi potrzeba. –mruknął mi wprost do ucha, a jego ciepły oddech przyprawił mnie o dreszcze.
-Dobra, Kurek. Krótka piłka. –podniosłam się na łokciu, a Bartek uniósł brwi w geście niezrozumienia. –Chłopczyk czy dziewczynka? –zapytałam, a on wybuchł śmiechem.
-Nie robi mi to różnicy. Będę je kochał tak samo, bez względu na płeć. Byle by było zdrowe. –powiedział bez chwili zająknięcia.
-Tak, tak, tak, tak. Jasne. –skinęłam głową. – Zabrzmiałeś jak aktor wyjęty prosto z jakiegoś niskobudżetowego filmu. – zaśmiałam się. –Więc? Co byś chciał?
-Dziewczynkę. Moją małą księżniczkę, którą rozpieściłbym do granic możliwości. –zachwycał się, co wywołało u mnie falę niepohamowanego śmiechu.
-Jesteś niemożliwy, ale widzę jak bardzo się cieszysz, przez co sama już się nie boję. –położyłam rękę na brzuchu.
-Będziesz wspaniałą mamą, a ja oczywiście będę najlepszym tatusiem pod słońcem. –wyszczerzył się i przyłożył policzek do mojego brzucha.
-Obyś miał rację, Kurek. –westchnęłam i przeczesałam palcami jego włosy. –Nie mamy na dziś żadnych planów? Bo chciałabym iść dziś z Anką na zakupy. Od kiedy zamieszkaliśmy razem rzadko ją widzę.
-W żadnym wypadku! Nie zgadzam się! Moja ciężarna żona nie będzie szlajała się od sklepu do sklepu bez celu! Niech przyjedzie do nas, proszę. Najlepiej razem z Aleksem, to przynajmniej nie będę musiał słuchać waszej paplaniny. –wyrzucił z siebie.
-Przewrażliwiony panikarz! –zarzuciłam mu.
-Ale przynajmniej bardzo cię kocham. –wyszeptał mi prosto w usta, które za moment pocałował.
Całował mnie długo i zachłannie, przy okazji rozkładając szerzej moje nogi. Dłonią wędrował wzdłuż ud, a rozkosz była wypisana na mojej twarzy.
-To jak? Zostaniesz? –zapytał, nie zaprzestając pieszczotom.
-Nie przekonasz mnie. –rzuciłam łamiącym się pod naciskiem podniecenia, głosem.
-Nie mniej jednak, spróbuję. –powiedział i szybki ruchem ściągnął ze mnie koszulkę.
Zostawiając po swoich ustach lekko wilgotne ślady od czoła, aż po brzuch, w końcu zatrzymał się na wysokości bioder. Spojrzał z satysfakcją na moje półnagie ciało wygięte w łuk. Patrzył z zachwytem na to, co robił ze mną jego dotyk. Pocałował mnie raz jeszcze w brzuch, a palce wsunął pod gumkę moich koronkowych fig.
-Co ty wyprawiasz? Już nie jestem twoją ciężarną żoną? –zakpiłam, łapiąc za jego rękę.
-Już niedługo nie będziemy mieli tyle swobody, więc trzeba korzystać. –uśmiechnął się szeroko i zsunął ze mnie ostatnie resztki zakrywającego materiału.
Rozpalał każdy kawałek mojego ciała, kiedy leżałam całkiem naga, gniotąc prześcieradło w przypływie nadchodzącej chwili spełnienia. Nie czułam wstydu ani jakiegokolwiek dyskomfortu. Bartek widział już wszystko, a także wiedział o mnie wszystko, więc nie miałam nic do ukrycia. Klęczał między moimi nogami, a kiedy zsunął bokserki, wysunęłam ochoczo biodra w jego stronę, czując, jak każda część mnie czeka na niego z niecierpliwością.

-Cieszę się, że się dogadaliśmy i zostajesz. –wysapał, opadając ciężko na materac.
-Idę na zakupy, kochanie. –puściłam mu oczko. –Wygrałam! –rzuciłam i pędem ruszyłam do łazienki.
-Ja nie przegrywam! –krzyknął i zatrzymał mnie na korytarzu, przyciskając pocałunkiem do ściany, dzięki czemu poranek zaliczyłam do podwójnie przyjemnych, a Anka jednak wpadła do nas z Aleksem na obiad.


          wrzesień, 2013
 Pewnego czwartkowego popołudnia spotkałam się z moją ukochaną przyjaciółką w naszej ulubionej kawiarence. Standardowo już zamówiłyśmy po kawałku ciasta i shake’u. Brzuszek Ani stawał się już coraz bardziej zaokrąglony. Ciąża zdecydowanie działała na jej korzyść, bo aż cała promieniała.
-Chcecie znać płeć dziecka? –spytała.
-Nie, wolimy mieć niespodziankę. A wy? –dopytywałam.
-My już wiemy. –uśmiechnęła się szeroko.
-Wiesz i nic mi nie powiedziałaś?! –zbulwersowałam się teatralnie.
-Chłopiec. Będziemy mieć synka. –powiedziała zachwycona.
-Anka to cudownie! Gratuluję. –uścisnęłam ją.
Jedząc ciasto snułyśmy plany na przyszłość zarówno naszą, jak i naszych pociech.
Kiedy wróciłam do domu, podzieliłam się z moim mężem najnowszymi wiadomościami od Anki. Wspólnie widzieliśmy jak nasze dzieci razem się bawią. Po chwili Bartek przyłożył głowę do mojego lekko już wystającego brzucha.
-Jak się masz maluchu? –powiedział do niego jednocześnie gładząc go swoją sporą dłonią, na co szeroko się uśmiechnęłam. –Czekamy tu na ciebie. Wychodź niedługo, bo tatuś oszaleje z mamusią, którą męczą hormony. –zaśmiał, za co dostał w ramię.
-Jesteś podły. –zarzuciłam mu z obrażoną miną.
-Widzisz, dzieciaczku? Znowu te jej humorki. –śmiał się dalej. –Ale nie bój się, bo tak naprawdę jest cudowna. Ona tylko udaje taką groźną, ale i tak bardzo ją kocham. Ciebie oczywiście też, szkrabie. –pocałował czule mój brzuch, a następnie mnie.

          grudzień, 2013
Miesiące mijały, bo czas przybrał jakby większe tempo. Dzień gonił dzień, a ja żyłam jedynie ciążą. Doskwierały mi bóle, stres i wahania nastrojów. Kurek starał się znosić wszystko z przymrużeniem oka, jednak było widać, że czasem miał mnie kompletnie dość. Nie wróciłam w październiku na studia, ale pracowałam nad sobą w domu. Szkicowałam, tworzyłam projekty  i starałam się wymyślać nowe kompozycje.
Siedzenie w czterech ścianach powoli przyprawiało mnie o szaleństwo i nadmierną wybuchowość. Stałam się bardzo impulsywna, a każdy błąd mojego męża irytował mnie z podwójną mocą.
-Cholera, Kurek! –krzyknęłam, zastając w kuchni niepozmywane naczynia.
-Tak? Co znowu? –wywrócił oczami.
-Co znowu? Znowu zostawiłeś po sobie syf! Myślisz, że jestem twoją służącą? Znalazłeś sobie pełnoetatową sprzątaczkę? –wyrzucałam z siebie, buzując z emocji.
-Byłem padnięty po treningu i chciałem odpocząć, bo jakbyś zapomniała to parzyłem ci wczoraj ziółka o 3 w nocy. –burknął.
-No przepraszam, że jestem w ciąży! Pozwól jedynie, że ci przypomnę, że to ty za tym stoisz. –zmierzyłam go wzrokiem.
-I po co szukasz problemów? Nie mogłabyś po prostu włożyć tego do zmywarki? Przecież i tak ciągle tylko siedzisz w domu. –powiedział.
-Nie siedzę „tylko w domu”… siedzę w nim „aż”! Nie spełniam się zawodowo, nie spotykam się z przyjaciółmi, ciągle jestem sama, a na dodatek  nie mogę liczyć nawet na odrobinę wsparcia czy pomocy od własnego męża! –zarzucałam mu.
-Ja cię nie wspieram? –zapytał zaskoczony.
-Nie! Nie robisz nic! Potrafisz tylko wędrować z pokoju do pokoju i wszędzie w magiczny sposób zostawiać po sobie bałagan, a ja chodzę za tobą krok w krok i wszystko zbieram. Tak wygląda twoje wsparcie?! Możesz je sobie wsadzić! –gestykulowałam nerwowo rękami.
-Jak możesz?!
-Sam chciałeś tego dziecka, więc może byś się nim trochę zainteresował? –uśmiechnęłam się sarkastycznie.
-A więc tylko ja chciałem tego dziecka?! Chcesz mi wmówić, że robisz to wszystko na siłę?! –wyraźnie uniósł głos.
Mierzyliśmy się nienawistnymi spojrzeniami, nic nie mówiąc. Zapadła chwilowa cisza, w której aż iskrzyło napięcie.
-Czasami zastanawiam się czy nie podjęłam kilku złych decyzji. –powiedziałam.
Kurek kilka razy otworzył usta, by coś dopowiedzieć, jednak jako ostateczną odpowiedź usłyszałam jedynie głośne trzaśnięcie drzwi.
Opadły mi ręce, a usta mimowolnie wydały ciche westchnienie. Jak mógł tak po prostu sobie wyjść? Bez słowa zabrał swoje rzeczy i wyszedł z domu, zostawiając mnie samą. Przez moment przemknęło mi przez myśl czy nie spróbować go dogonić, jednak widząc spory pakunek z przodu, odpuściłam sobie ten pomysł. A idź w cholerę, Kurek!

Przez pierwszą godzinę starałam się udawać, że wcale mnie to nie obchodzi i nie dotyka. Jednak w końcu uzmysłowiłam sobie, że to tylko marne próby oszukania samej siebie. Dochodziła 21, a mojego męża nadal nie było w domu. Śnieg obficie prószył za oknem, uniemożliwiając całą widoczność. Zastanawiałam się czy Bartek zabrał samochód, bo jeśli tak było to zaczynałam się martwić podwójnie. Krzątałam się z kąta w kąt, wyczekując charakterystycznego dźwięku otwieranych drzwi. Każdy szmer rozbudzał we mnie nadzieję, że to Bartek. I choć bardzo nie chciałabym się mylić, to wciąż odpowiadała mi głucha cisza. Tłumaczyłam sobie, że przecież jest duży i odpowiedzialny, więc zapewne sobie poradzi. Jednak myśl, że mógłby coś zrobić pod wpływem impulsu połączonego ze złością, mroziła mi krew w żyłach. Starając się uspokoić, weszłam pod prysznic i puściłam gorącą wodę. Usiłowałam pozbyć się z głowy przerażających myśli, ale na marne. Kurek jest najważniejszym mężczyzną w moim życiu, więc mam prawo, a nawet obowiązek się o niego martwić! Wychodząc spod prysznica, usłyszałam dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Jakby niesiona na skrzydłach, dotarłam do nich w ekspresowym tempie i z nadzieją czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Za moment ukazał mi się Kurek przysłonięty do połowy pięknym bukietem bladoróżowych róż, dzierżący coś w drugiej dłoni.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez moment bez większych emocji, jednak po chwili wpłynęły na nasze twarze uśmiechy pełne ulgi i radości.
-Przepraszam za wszystko. –powiedział rozbrajająco i wręczył mi kwiaty.
-Ja też cię przepraszam. –odpowiedziałam i weszliśmy do środka. –Nie chciałam powiedzieć tego wszystkiego. –rzekłam skruszona.
-Wiem. Jakoś sobie poradzimy razem. I pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał. A wiesz czemu? –zapytał. –Bo kilka miesięcy temu ślubowałem ci miłość na całe życie i mam zamiar dotrzymać obietnicy.
-Też cię kocham, Bartuś. –szepnęłam wzruszona i wtuliłam się w jego bezpieczne ramiona.
Uniósł mój podbródek i pocałował delikatnie w usta. Następnie oparł swoje czoło na moim i długo napawaliśmy się swoją bliskością i kojącą ciszą.
-Lody się topią. –wypalił niespodziewanie.
-Co? –zachichotałam.
-No… Kupiłem jeszcze nasze ulubione lody. –wytłumaczył i pokazał mi duży kubełek waniliowo-malinowych lodów.
Pisnęłam z radości niczym mała dziewczynka i uprzednio sadzając Kurka na kanapie, przyniosłam nam dwie łyżeczki i włączyłam film. Pół nocy spędziliśmy na objadaniu się słodkościami i oglądaniu słabych produkcji filmowych, które wyjątkowo nas bawiły.


            luty, 2014
Nadszedł dzień powszechnie zwany świętem zakochanych. Kurek zaprosił mnie na kolację tylko we dwoje do restauracji przypominającej mały dwór królewski. Wystrój sali nie pozostawiał nic do życzenia i zapierał dech w piersiach. Szlachecka purpura świetnie kontrastowała z mlecznym parkietem. Mimo, że znajdowało się tam mnóstwo stolików, to ich układ pozwalał odczuć odrobinę prywatności. Siedzieliśmy w rogu skąpanym w ciemnościach i tylko gdzieniegdzie padał blask migoczących świec. Magiczna atmosfera pozwoliła mi zapomnieć o stanie zaawansowania mojej ciąży i ryzyku porodu w każdej chwili. Kończyliśmy właśnie jeść kolację, kiedy Bartek poprosił mnie do tańca. Długo się zastanawiałam czy jestem w stanie, ale chciałam sprawić tę przyjemność mojemu mężowi. Kołysaliśmy się lekko w rytm cichej i nastrojowej muzyki, gdy nagle z mojego gardła wyrwał się głośny krzyk. Wszyscy obecni zamilkli i patrzyli jak z grymasem na twarzy chwytam się za brzuch. Szukając pomocy, spojrzałam na twarz mojego ukochanego, która wcale nie dodała mi otuchy. Kurkowe oczy były otwarte do granic możliwości, a dało się z nich wyczytać tylko strach.
-Chyba się zaczęło. –jęknęłam i upadłam na posadzkę.
Bartek momentalnie wziął mnie na ręce i biegiem zabrał do samochodu.
-Boję się. –mówiłam przez łzy nerwowo obejmując ramionami brzuch.
-Wszystko będzie dobrze. –starał się mnie uspokoić, choć dobrze widziałam jego zdenerwowanie.
Drogę do szpitala pokonaliśmy w ekspresowym tempie. Na miejscu wszystko widziałam jakby przez mgłę i nie do końca wiedziałam co dalej będzie. Okres bólu i parcia okazał się jednym z gorszych momentów w moim życiu. Bartek nie odstępował ode mnie nawet na krok i twardo trzymał mnie za rękę, powtarzając żebym była silna i dzielna. Łzy płynęły po moich policzkach, a z gardła wyrywał się głośny wrzask. Kurek uśmiechał się za każdym razem, kiedy mówiłam mu jak bardzo go nienawidzę za to co mi zrobił. Ciągle powtarzał, że bardzo mnie kocha oraz, że jedno dziecko na razie mu wystarczy, za co zmroziłam go spojrzeniem. Moment, gdy usłyszałam płacz naszego dziecka, okazał się błogim końcem moich męczarni.
-Czy tata chce obciąć pępowinę swojej córce? –zapytał lekarz, na co Bartek automatycznie pobladł.
-No dawaj Kurek, nie cykaj się! Bądź mężczyzną! –drwiłam z jego przerażenia.
-A żebyś wiedziała, że będę. –ocknął się i odebrał z rąk pielęgniarki przygotowany przyrząd.
Mój mąż stał stabilnie na nogach i zgrywał twardego, jednak dobrze wiedziałam, że wewnątrz trzęsie się jak mały, przerażony chłopczyk. Przeciął pępowinę, ale widząc nadmiar krwi szybko odskoczył i przylgnął plecami do ściany.
-Może chce pan wyjść na korytarz? –zapytała z troską pielęgniarka.
-Nie, nie.. Zostanę, dam sobie radę. –zapewniał.
Lekarze zabrali moje maleństwo na badania. Zerknęłam w stronę, gdzie jeszcze chwilę temu stał Bartek, ale wcale go tam nie było. Dobiegł do mnie jedynie głos pielęgniarki próbującej ocucić mojego omdlałego męża, na co zachichotałam, komentując pod nosem jego męskość.

Maja Kurek urodziła się 14 lutego 2014 roku, ważąc 2,7 kg przy długości 50 cm i była ostatnim brakującym elementem w naszym związku. Kiedy na nią patrzyłam, widziałam idealną mieszankę mnie i mojego męża. Tuliłam ją do siebie i patrzyłam z zachwytem jak spokojnie śpi. Już wtedy zastanawiałam się jak to będzie, kiedy podrośnie. Wiedziałam, że równocześnie z jej narodzinami otworzyłam nowy rozdział w życiu. Przez uchylone okno wpadało świeże, mroźne powietrze wypełniając całą salę.
-Mam córeczkę!!! –dobiegł mnie z zewnątrz krzyk Bartka.
Zaśmiałam się głośno, budząc przy tym Maję i pocałowałam ją w główkę. Niedługo potem wpadł do sali uradowany Kurek z moją torbą. Podszedł spokojnie do łóżka i z zachwytem patrzył na swoje dzieło.
-Jest taka piękna… I malutka… I tylko nasza. –lustrował mnie swoimi błękitnymi oczami pełnymi radości.
-Cieszysz się? –zapytałam zmęczona.
-Spełniło się moje marzenie, Wiki! Cholernie się cieszę… Moja maleńka księżniczka. –musnął ustami jej rączkę. –Mam coś dla niej. –oznajmił i zaczął grzebać w torbie.
Po chwili wyciągnął małą koszulkę z napisem „Kocham mojego tatusia” co wywołało u mnie kolejny atak śmiechu.
-Kurek, jesteś niemożliwy. –skwitowałam i mocno go pocałowałam.
-To co? Teraz synek? –zapytał, kiedy się od siebie oderwaliśmy.
-Żartujesz, prawda? –zmierzyłam go wzrokiem.


           kwiecień, 2017
-Majeczko, chodź do tatusia! –krzyczał od progu Bartek.
-Tata! –pisnęła radośnie i koślawo do niego podbiegła, przytulając się do nogi siatkarza.
Kurek niechlujnie rzucił torbę na ziemię i w odpowiedzi uniósł ją wysoko do góry. Obracał ją w powietrzu, na co mała śmiała się w niebo głosy. Kiedy dumny ojciec przywitał się ze swoją ukochaną córką, wreszcie nadeszła moja kolej. Zaszedł mnie od tyłu, położył dłonie na biodrach i wodził ustami po mojej szyi, przez co zostałam zmuszona do przerwania gotowania. Gwałtownie posadził mnie na blacie i wsunął dłonie pod luźną koszulkę. Płynęło między nami napięcie, a pocałunki stawały się z każdą chwilą zachłanniejsze.
-Jesteśmy razem już tyle czasu, a ty za każdym razem witasz mnie tak samo. –rzuciłam, uwalniając się do jego napierających ust.
-I będę tak robił przez następne pięćdziesiąt lat. –uśmiechnął się i musnął moje wargi.
-Tylko tyle?
-Później już nie będę miał siły cię podnieść. –zaśmiał się.
-Patrzcie państwo jaki dowcipny! Bezczelność w czystej postaci! –przyjęłam poważną minę i żwawo gestykulowałam rękami.
-Oh pani architekt! No niech się pani nie obraża. –mruknął mi prosto do ucha.
-Pani architekt czuje się zawiedziona twoim postępowaniem. –mówiłam rzeczowo.
-Dobre wychowanie nakazuje mi ją teraz przeprosić. –uśmiechnął się zadziornie i wsunął dłonie pod moje pośladki.
Jego usta szybko odnalazły moje, a języki toczyły dziki bój. Przysunęłam się bliżej niego, a nogi oplotłam wokół bartkowych bioder, z których tak seksownie zwisały powycierane dżinsy. Napięcie rosło wprost proporcjonalnie do podniecenia. Pożądaliśmy swojej bliskości z każdym dniem coraz mocniej. Jego silne palce gniotły materiał moich dresów i co chwilę zsuwały je niżej i niżej. Napierałam dłońmi na jego umięśniony tors i po raz enty badałam jego wypracowaną strukturę. Przez cienką koszulę wyczuwałam każdy, nawet najmniejszy, wyrzeźbiony mięsień. Ulubiony zapach męskich perfum wypełniał moje nozdrza i wprawiał w stan oszołomienia.  Temperatura wokół nas wzrosła gwałtownie, gdy Bartek niespodziewanie chwycił moją lewą pierś, której sutek już dawno stwardniał i czekał na swoją kolej do pieszczot. Jęknęłam głośno, wbijając paznokcie w jego bark.
-Mama, siku. –Maja stanęła w drzwiach kuchni, ciągnąc misia za łapkę.
Odepchnęłam Bartka i szybko zeskoczyłam z blatu, a w locie poprawiałam ubranie. Założyłam włosy za ucho i wytarłam usta wierzchem dłoni, ale przyśpieszonego oddechu nie udało mi się jeszcze ustabilizować.
-Chodź, Majeczko. –złapałam ją za małą rączkę i pocałowałam w główkę.
Rzuciłam jeszcze okiem na Kurka, który prawie płakał ze śmiechu. Pokręciłam głową z dezaprobatą, ale potem sama się uśmiechnęłam, zdając sobie sprawę z komizmu sytuacji.


      wrzesień, 2018
-Maja, zakładaj buty. –poleciłam córce, ubierając się w biegu.
Bartek stał już gotowy w drzwiach i czekał na nas. Udało mu się wybłagać wolny poranek, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby nie odprowadzić swojej księżniczki na jej pierwszy dzień w przedszkolu. Kurkówna rosła jak na drożdżach, ale co się dziwić, kiedy ma się takie geny… Długie kasztanowe loczki niesfornie wymykały się z kitki, co bardzo denerwowało moje dziecko, jednak nie pozwalała nawet zbliżyć się do niej z nożyczkami. Mimo moich wielu prób i błagań, by nosiła spódniczki i sukienki, których tak wiele kupiłam, Majka zakładała tylko spodnie i wierzcie mi, że siłą byście ich  z niej nie zerwali! Jedynie na prośbę swojego kochanego ojczulka pozwalała się wystroić, jak na dziewczynkę przystało. Z jednej strony cieszyłam się, że nie wyrasta na małą cizię, ale z drugiej miło byłoby było zobaczyć swoje maleństwo tak uroczo wyglądające w falbankach. Kolejny aspekt to fakt, że to ja musiałam robić za złego rodzica. Ja krzyczałam, ja kazałam sprzątać, ja zabraniałam siedzieć zbyt długo przed telewizorem. Mój odpowiedzialny mąż tak bardzo był w nią zapatrzony, że zgodziłby się na wszystko. Była jego skarbem, którego był gotów bronić w każdej chwili. „Jego Majeczka jest taka cudowna, taka mądra i taka duża!” Ale niestety też taka… wygadana. Spadła na nas ta nieprzyjemność, że zaczęła bardzo szybko mówić. Czemu nieprzyjemność? Zbyt dużo niewygodnych pytań? Możliwe.

Idziemy! –zarządziłam, zarzucając torbę na ramię. –Szybko, bo się spóźnimy!
Szliśmy, trzymając się za ręce i żywo dyskutując. Śmialiśmy się, a Majka wykonywała akrobacje, podciągając się na naszych dłoniach. Jednak na miejscu nie było już tak kolorowo.
-Maja musisz wejść do środka. Dzieci już siedzą przy śniadaniu. –tłumaczyłam.
-Czekam na Ivana! Bez niego nigdzie nie idę. –zrobiła obrażoną minę.
-Na pewno za moment przyjdzie. Proszę. Poczekasz na niego wewnątrz. –starałam się ją przekonać.
-Nie. –odpowiedziała lakonicznie.
-Bartek wpłyń na nią jakoś. –szukałam wsparcia u męża.
-Majeczko, chodź do mnie. –wyciągnął do niej ręce, by ta się do niego przytuliła.
-To tyle? Już? Wpłynąłeś? –zakpiłam.
-Pozwól mi pracować. –powiedział i zaczął coś szeptać na ucho córce.
Za moment niespodziewanie Maja cmoknęła mnie w policzek i biegiem ruszyła w stronę budynku.
-Co ty jej zrobiłeś? –dziwiłam się, obejmując męża.
-Obiecałem, że pójdziemy na deser lodowy popołudniu. –wyszczerzył się.
-Cholera, Kurek. –jęknęłam, uderzając go w bark. –Idealny z ciebie rodzic! Aż jej zazdroszczę! Sama chciałabym mieć takiego dobrego tatusia.
-Tobą też się mogę zająć. –mruknął i objął mnie w talii. – Jaki deser wybierasz?
-A co jesteś w stanie mi zaoferować? –drażniłam się z nim.
W odpowiedzi pocałował mnie namiętnie i długo nie pozwalał złapać oddechu.
-Przepraszam, czy państwo muszą się tak migdalić przed przedszkolem? To zgarsza moje dziecko. –usłyszałam znajomy głos.
-Oj, Anka nie dramatyzuj. –zaśmiałam się i przywitałam przyjaciółkę. –Cześć Ivan.
-Cześć, ciociu. –uśmiechnął się .
-Maja jest już w środku. Nie mogła się doczekać aż się spotkacie, wiesz? Leć do niej. –zachęcałam synka Anki.
Ivanek pożegnał się z nami i włożywszy ręce w kieszenie, jak Aleks, ruszył do środka.
-To co? Kawa? –zaproponowała Ania.
-Z tobą zawsze. –zaśmiałam się i chwyciłam przyjaciółkę pod rękę.
-Zostawiacie mnie? –zasmucił się Kurek. –Tak samego? Mam się nudzić?
-Nie musisz. Zrób zakupy, kochanie. –cmoknęłam go w policzek i oddaliłam się maszerując z Anką do naszej ulubionej kawiarni.


        listopad, 2024
-Tatusiuu. –zaświergotała.
-Tak, kochanie?
-Zrób mi warkocza. –rzuciła i wyciągnęła gumkę w jego stronę.
Wybuchnęłam śmiechem, a bezradna twarz Bartka wcale nie pomogła mi się uspokoić. Dzielny tata posłusznie podjął się wyzwania i przystąpił do pracy. Niezdarnie plątał majkowe włosy, co raz po raz spotykało się z grymasem na jej szczerbatej buzi. Nie pozwoliłby, żeby kilka włosów i kawałek sznurka podważyło jego „idealność”. Nie przeżyłby urażonej dumy, więc zawzięcie starał się stworzyć coś sensownego, jednak z marnym efektem.
Stałam w przedpokoju i przyglądałam się tej przezabawnej sytuacji. Bartek ruchem ust błagał o pomoc, na co zdecydowanie pokręciłam głową. Zapięłam botki, włożyłam płaszcz i na palcach podbiegłam do salonu.
-Trzymaj się, kochanie. –pocałowałam go. –Dziś ty odprowadzasz Majkę do szkoły.
-Nie pójdziesz z nami? –zapytał, wciskając mi do ręki plątaninę włosów Majeczki.
-Idę do pracy. Ktoś musi zaprojektować nasz dom. –szybko zaplotłam zgrabnego warkocza, pożegnałam męża i cmoknęłam w główkę córcię.
-Bądź grzeczna! –rzuciłam, grożąc jej palcem.
-Zawsze jestem. –uśmiechnęła się słodziutko.
-Mówię poważnie. Nie mam ochoty znowu odwiedzać wychowawczyni. –ostrzegałam ją.
-Oj mamo! On był głupi. –założyła ręce na brzuchu i skwasiła minę.
-Ale to jeszcze nie powód, żeby wyrzucać mu podręczniki przez okno. –powtarzałam po raz setny.
-Ciągnął mnie kaptur i rzucał papierkami! Był głupi! –broniła się.
-Rzucał w ciebie? –wtrącił się tata. –Bardzo dobrze zrobiłaś! –przybili sobie piątki. –Następnym razem jego wyrzuć przez okno. –zaśmiał się.
-Bartek!
-Nikt nie będzie rzucał w moją księżniczkę. –wytłumaczył, objął ją i czule cmoknął.
-Właśnie! –poparła go Maja.
-Wychodzę. –załamałam ręce. –Następnym razem ty dostaniesz wezwanie do szkoły. –wykierowałam palcem w stronę Kurka, tulącego córkę.
Zabrałam  przygotowane materiały, a papier spakowałam do teczki. Sprawdziłam raz jeszcze czy nigdzie nie został potrzebny mi sprzęt i zmierzałam ku wyjściu.
-Jak jeszcze jakiś chłopak cię będzie zaczepiał to powiedz, że twój tata jest olbrzymem i zjada niegrzecznych chłopców. I że po niego przyjdzie w nocy i zabierze. –dobiegł mnie głos Kurka z salonu.
-Koniec tego dobrego! Co to za terror, hę? Majka, ubieraj się. Ja cię oprowadzę. –podałam jej kurtkę i założyłam czapkę na głowę. Mała nie zareagowała zbyt entuzjastycznie, jednak posłusznie wzięła plecak i była gotowa.
-A z tobą porozmawiam sobie później, olbrzymie. –rzuciłam, chwyciłam córkę za rękę i ruszyłyśmy do drzwi.
-Nie mogę się już doczekać! –krzyczał Bartek, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
Mam męża wariata.


           kwiecień, 2031
-Dziękuję ci za ten wyjazd. –oparłam głowę o siedzenie i spojrzałam na Kurka wyłączającego silnik.
-Drobiazg. –puścił mi oko.-Ty musiałaś się oderwać w końcu od pracy, a ja musiałem się tobą nacieszyć. –musnął moje usta.
-Było wspaniale. –szepnęłam, obejmując ciasno jego szyję rękami.
-Możemy jeszcze tam wrócić. Należy nam się dłuższy urlop niż dwudniowy, weekendowy wypad na mazury. –westchnął.
-Dobrze wiesz, że nie dostanę wolnego... Mamy kilka nowych projektów, naprawdę spora sprawa. Zagraniczne  szychy wkładają w moją firmę mnóstwo pieniędzy i oczekują solidnego wykonania. –tłumaczyłam.
-Ostatnio nie słyszę nic innego.. –mruknął ledwo dosłyszalnie.
-Bartek to jest dla mnie ważne. –rzuciłam.
-A ja? Ja już nie jestem dla ciebie ważny? Nie zasługuję na odrobinę czasu pani prezes? –prychnął.
-Przesadzasz. –przewróciłam oczami, czego tak bardzo nie lubił.
-Ja przesadzam? Jak zwykle to niby ja robię problem.. Bo chyba już tylko mi zależy. –wyrzucał z siebie.
-Oj zagalopowałeś się, kochanie! Robię co tylko mogę, żeby utrzymać wszystko w ładzie, a ty potrafisz mi jeszcze robić wyrzuty? Ja nie mam czasu… Kpina! Od kiedy zostałeś trenerem  to ciebie wiecznie nie ma. Liczyłeś na żonkę, która będzie czekała na ciebie z gorącym obiadem i kapciami w zębach? Twoje niedoczekanie. –burknęłam i wyszłam z samochodu.
-Liczyłem, że moja własna żona będzie mnie kochała i interesowała się tym, co robię. Sądzisz, że wyjazdy sprawiają mi przyjemność? Że lubię być daleko od rodziny dla której zrobiłbym wszystko? Ale wiesz… już nawet zapomnijmy o mnie. Co z Majką? Jest teraz w trudnym wieku i potrzebuje matki cały czas. A nie od przypadku do przypadku. –doskoczył do mnie Kurek i przyparł mnie do samochodowych drzwi.
-Nie zasłaniaj się Majką, dobrze?! To mądra dziewczyna. –mierzyliśmy się wzrokiem, kiedy nagle z naszego domu wybiegł jakiś chłopak, wrzeszcząc w niebogłosy.
Momentalnie dotarła do nas głośno dudniąca muzyka i krzyki.
-Co się do cholery dzieje… -mruknęłam i ruszyłam do furtki, a Bartek zaraz za mną.
Po przekroczeniu progu chciałam zacząć krzyczeć. Światło było przyćmione dziwnym dymem, a wszędzie walały się puste puszki i butelki. Elektroniczna muzyka raziła uszy, a na każdym kroku było coraz więcej ludzi. Wreszcie dotarliśmy do salonu, gdzie znalazła się nasza córka. Siedziała wśród samych chłopców i grała w Alko-chińczyka. Śmiała się i z radością wypijała kieliszek po kolejnych partiach. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Moja mała Majeczka…
-Koniec zabawy. –zarządził Bartek, wyciągając wtyczkę od wieży.
Wszyscy ucichli, a wzrok balangowiczów zwrócił się na nas. Maja patrzyła z przerażeniem, przez co nie była w stanie zrobić żadnego ruchu. Nawet uciec.
-Na co czekacie? Wynocha! –wrzasnęłam.
W popłochu młodzież zaczęła się ulatniać, a panna Kurek wciąż siedziała w tym samym miejscu.
-Ale było zajebiście! –wybełkotał jeden z gości. –Majka jesteś ekstra. –czkał.
-Pana już żegnamy.. –Kurek zachował spokój  i odprowadził go do drzwi.
Ja w tym czasie opadłam zrezygnowana na oparcie kanapy i ukryłam twarz w dłoniach, usiłując opanować emocje.
-Mamo ja nie… -zaczęła niepewnie moja córka.
-Ty „nie” co? Ty wcale nie urządziłaś imprezy w naszym domu, na której lał się alkohol i jarała trawka? –zaśmiałam się. –Jak mogłaś?
-Ja nie… Nie chciałam. –spuściła wzrok.
-Czego nie chciałaś, skarbie? Pić? Palić? A może czegoś brać? No proszę, opowiedz mi. –mówiłam opanowana.
-Mamo przestań! Nic się takiego nie stało! Tylko się bawiliśmy! –rzuciła.
-Cholera Majka czy ty siebie słyszysz?! Dziecko… masz 17 lat i co robisz? Co sobą reprezentujesz? Jeszcze w tajemnicy przed nami. Liczyłaś, że jesteś taka sprytna? Czy taka dorosła, żeby wydać sobie pozwolenie. Zawiodłaś mnie. –mówiłam.
-Majka mogłaby to samo powiedzieć o tobie. –wtrącił Bartek, opierając się o drzwi.
-Słucham?
-To wszystko twoja wina. –powiedział beznamiętnie. –Dopiero co zdążyłem cię uświadomić, że nie masz dla niej czasu… jak widać zbyt późno.
-A ty gdzie wtedy byłeś?! Tylko ja ją wychowuję? Taki z ciebie kochany tatuś, a ja zawsze muszę być gorsza. Nie masz nic do powiedzenia swojej córce? Gówniara właśnie popijała sobie w najlepsze, ale to też nie problem, nie?! –krzyczałam.
-Majka idź do siebie. –zwrócił się Kurek do córki.
-Tato, bo…
-Jutro porozmawiamy. –rzucił Bartek i odesłał Maję do pokoju.
-Przepraszam. –wyszlochała.
-Nic się nie stało. –pocieszał ją Kurek i przytulił, po czym wyszła.
Wszyscy powariowali… W tamtej chwili czułam się, jak w jakiejś słabej komedii albo po prostu w domu wariatów. Na dodatek otaczający mnie bałagan, dopełnił wszystkiego, a z moich oczu automatycznie popłynął potok łez. Otarłszy oczy, ruszyłam do kuchni. Sięgnęłam worki i zaczęłam wrzucać do niego wszystkie śmieci. Płakałam. Płakałam tak okropnie, że świat rozmazywał mi się na każdym kroku. Nerwowo zbierałam puste puszki i ciskałam nimi do folii. Przedmioty, które znajdowały się pod moimi nogami, latały na wszystkie strony, co rozładowywało choć trochę moją złość. Właściwie czy to była złość.. Bardziej bezsilność. Pociągałam nosem, kiedy poczułam silny uścisk wokół mojej talii.
-Zostaw mnie! –krzyczałam, dławiąc się łzami. –Zostaw mnie, słyszysz?!
-Wiki.. –prosił.
-Odjedź ode mnie! Daj mi spokój!
-Wiktoria. –chwycił mnie mocno za ramiona.
-Mam cię dość! Zostaw mnie!
Szarpałam się i wrzeszczałam, ale Bartek nie odpuszczał. Wiedział, że „nie” znaczy „tak”, tylko ciężko mi się przyznać, że tego mi potrzeba. W końcu uległam i zaciskając ręce na jego koszulce, wtuliłam się w tors męża. 
-Co zrobiłam źle? Gdzie popełniłam błąd… Jestem beznadziejną matką. Do niczego się nie nadaję. –lamentowałam.
-To też moja wina. Jesteśmy w tym razem. –mówił łamiącym się głosem, głaszcząc mnie po plecach. – I proszę nie płacz już… Nie mogę tego znieść.
-Naprawdę sądzisz, że ją zawiodłam? –szeptałam, starając się uspokoić oddech.
-Ona nas bardziej. Ale to jej młodość… Pamiętasz, co było, kiedy my byliśmy w liceum? –spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.
-Nie przypominaj. –westchnęłam i popchnęłam go na kanapę, by po chwili wtulić się w niego całą sobą.
-A może właśnie powinienem? Dobrze pamiętam, kto robił najlepsze imprezy. –wspominał, kołysząc mnie leciutko.
-Ja za to pamiętam, kto skakał  przez okno, bo koledzy obiecali mu wódkę. –odpiłam piłeczkę.
-A kto tańczył w samej bieliźnie na śniegu? –rzucił.
-Pamiętam, jak przyszedłeś do mnie po radę. Nie wiedziałeś, którą laskę wybrać, bo to taki trudny wybór miedzy fajnym tyłkiem, a dobrymi cyckami. –powiedziałam, naśladując go.
-A o kim marzyli wszyscy moi koledzy? Pożerali cię wzrokiem. I wiedz, że nie pochwalałem tych twoich jednorazowych przygód. –skarcił mnie.
-Fakt, że przeleciałeś moją przyjaciółkę też jakoś nie napawał mnie optymizmem. –burknęłam i wyrwałam się z jego objęć.
-Znowu do tego wracasz? –westchnął, pocierając skronie.
-Zrobiłeś to i nie przeskoczysz tego, tak łatwo. –powiedziałam smutna. 
-Okej omówmy to raz jeszcze. Jestem z tobą czy z nią?
-Ze mną.
-Kocham ciebie czy ją?
-Tego to nie wiem…
-Wiktoria.. –karcił mnie.
-Dobra, mnie.
-Mieszkam z nią czy z tobą?
-Ze mną.
-Nadal masz jakieś wątpliwości? To było dawno i to był błąd. Nie chciałem tego, ale tak wyszło i teraz już nie mogę nic z tym zrobić. Ale to ty jesteś dla mnie najważniejsza i to z tobą łączy mnie przeszłość, a także wiąże przyszłość, okej? Mamy razem dziecko, które wychowamy na wspaniałą kobietę i to się liczy. –pocałował mnie.
-Jak już jesteśmy przy dziecku… to co z tym zrobimy? –wskazałam rękami na otaczający nas bałagan.
-Każemy jej to jutro posprzątać, a teraz pójdziemy do sypialni, a rano będziemy mocno niewyspani? –zaproponował z błyskiem oku i szerokim uśmiechem.
-Ale to nieodpowiedzialne i niewychowawcze…
-Dajmy jej jeszcze jeden kredyt zaufania… Zaraz będzie pełnoletnia i sama musi wiedzieć, co jest dobre. Ona i tak bardzo żałuje… Jest inteligentna i ja w nią wierzę. –mówił.
-Ja też… -uśmiechnęłam się lekko. - Ale i tak musimy z nią porozmawiać.
-Yhym. Kiedyś. –rzucił i zatopił swoje usta w moich lekko spierzchniętych wargach.


           czerwiec, 2034
-Jak mogliśmy do tego dopuścić. –jęczał Bartek, kiedy ja starałam się upichcić coś smacznego.
-Kochanie, to musiało kiedyś nadejść.
-Ale dlaczego teraz? Ona jest jeszcze taka mała.. moja mała księżniczka ma nam przedstawić swojego „chłopaka”? –zrobił cudzysłów w powietrzu i rzucił kpiąco.
-Bartek dramatyzujesz…
-Ale przecież on mi ją odbierze! Moje słoneczko… Trzeba ją było zamknąć zawczasu w jakiejś wieży. –westchnął i opadł na krzesło.
Nie wytrzymałam. Do tej pory starałam się jakoś go rozumieć i być poważna. Jednak po tych słowach wybuchnęłam  głośnym śmiechem, przez co błękitne tęczówki Kurka ciskały we mnie piorunami.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie. –położyłam dłonie na jego ramionach. –Majka dorosła.
-Jak na mój gust to nieco za szybko. –grymasił.
-Może i tak, ale ma już 20 lat i nie cofniesz tego. Wyrosła na wspaniałą, piękną kobietę, prawda? –skinął głową. –To nic dziwnego, że podoba się chłopcom, a że z jednym połączyło ją coś więcej to podwójne szczęście. –mówiłam.
-Ona jest jeszcze za mała na chłopaka. –zmarszczył brwi.
-Nikt nie jest za młody na miłość. –wróciłam do gotowania. –Ja się cieszę, że się kochają.
Bartek znieruchomiał i otworzył szeroko oczy.
-Myślisz, że oni już… ten? –przełknął głośno ślinę.
-Nie o to mi chodziło, zboczeńcu! –zaśmiałam się. –Chociaż… wydaje mi się, że tak. –rzuciłam, żeby sprowokować Kurka.
-Zwariuję. –pobladł i ukrył twarz w dłoniach. –Jeszcze niedawno chodziła w pieluchach, a teraz sypia z chłopakiem? Przecież jest jeszcze taka młoda..
-Ale z ciebie podły hipokryta! –krzyknęłam, co mocno zdziwiło mojego męża. –Nie pamiętasz już, co my robiliśmy, jak miałam 20 lat? –usadowiłam się na jego kolanach i przygryzłam wargę.
-Ale my to co innego. –mruknął i objął mnie w talii. –My się kochaliśmy już od liceum. Od razu wiedziałem, że to wyjątkowe uczucie. –musnął moje usta.
-A co jeśli oni też spędzą razem resztę życia? –zastanawiałam się.
-A co jeśli to jakiś morderca i gwałciciel, który zawiezie ją do lasu i poćwiartuje? –rzucił Bartek.
-Poddaję się. –uniosłam ręce w geście kapitulacji. –Idź lepiej się przebierz, bo niedługo przyjedzie. –wstałam i wypchnęłam go z kuchni.
-Nie dam poćwiartować mojej księżniczki. –burknął, wchodząc po schodach.
Zaśmiałam się w duchu i zajrzałam, by sprawdzić czy ciasto już się upiekło. Było idealne.

Nasz przestronny salon na ogół skąpany w piaskowym brązie i mlecznej czekoladzie, dziś wyglądał znacznie bardziej wyjątkowo. Do połowy opuszczone rolety dawały przyjemnie przyciemnione światło, a także chroniły pokój przed zbyt wysoką temperaturą.  Za oknami widniał nasz kolorowy i wypielęgnowany ogród, który potrafił zachwycić. Prawdziwa paleta kolorów.
Na tarasie stał już szklany stół przyozdobiony jedynie kilkoma bordowymi serwetami. Powoli szykowałam zastawę, zastanawiając się, jaki może być wybranek mojej córki. W przeciwieństwie do mojego męża byłam bardzo pozytywnie nastawiona i wprost nie mogłam się doczekać. Byłam pewna, że Majka nie dopuściłaby do siebie byle kogo, co wystarczająco mnie uspokoiło. Za każdym razem napawała mnie dumą. Zaraz po napisaniu matury oznajmiła, że wybiera się na medycynę, by pomagać ludziom. Tamtego dnia uroniłam kilka łez wzruszenia, wiedząc, że nie mogłam sobie wymarzyć lepszej córki.

Zastawiła stół i ruszyłam do garderoby. Wsunęłam na siebie zwiewną oliwkową sukienkę i poprosiłam Bartka, by zapiął mi zamek. Sam był ubrany w dżinsy i błękitną koszulę, która tak cudownie komponowała się z jego tęczówkami. Uśmiechnęłam się poprawiając mu kołnierzyk, po czym wpiłam się w jego usta.
-Jestem cholernym szczęściarzem. –szepnął mi wprost do ucha, które następnie zmysłowo przygryzł.
-Przyznaję ci rację. –rzuciłam i wyplątałam się z jego objęć. –Szykujmy się.
Zasiadłam przed lustrem, by zrobić coś z włosami, które mimo upływu lat utrzymały swoją świetność. Następnie jedynie dobrałam delikatne kolczyki, musnęłam usta malinową pomadką i spryskałam ciało mgiełką, bo niczego więcej nie było mi potrzeba. To Maja miała błyszczeć.
-Jesteś piękna. –rzucił Bartek, zachodząc mnie od tyłu.
-I stara. –westchnęłam.
-Pamiętaj, że ja bardziej. –zaśmiał się i objął mnie, wpatrując się w nasze odbicie w lustrze.
-Dziękuję ci. –powiedziałam, patrząc w jego oczy.
-Za co, kochanie? –pocałował mnie w czoło.
-Za to, że nie odpuściłeś. Za to, że walczyłeś o mnie… o nas. –mówiłam.
-Nie wybaczyłbym sobie, gdybym odpuścił. –mocniej mnie przytulił.
-No ale z drugiej strony nie musiałbyś się w ogóle starać, gdybyś nie wyjechał do Rosji.
-Jesteś wredna. –stwierdził ze śmiechem.
-Dopiero teraz zauważyłeś? –pokręcił głową i musnął moje usta.
-Byłem kretynem. –stwierdził. –Ale cholernie byłem w tobie zakochany. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
-Na jakiejś imprezie, prawda? –próbowałam sobie przypomnieć.
-4 września 2008 roku na imprezie integracyjnej u Jaśka. –wyrecytował.
-Nie przestajesz mnie zaskakiwać. –uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego tors.
-Dokładnie pamiętam. Weszłaś wtedy z Anką i od razu zwróciłaś moją uwagę. Byłaś niesamowicie pociągająca w różowej sukience.
-Nigdy nie miałam różowej sukienki. –przerwałam mu. –Kanciarz. –zaśmiałam się i uderzyłam go w ramię.
-No dobra to sobie sam dopowiedziałem… Ale reszta to szczera prawda! Wiedziałem, że muszę cię mieć. –wyszczerzył się i pocałował mnie zachłannie.
-Nie miałam pojęcia… Nie denerwowałeś się, gdy ja chciałam się tylko przyjaźnić? –dopytywałam.
-Byłem wściekły. Cholernie przybity… ale zgodziłbym się na wszystko, byle mieć cię blisko siebie. –zakończył i wzruszył ramionami.
-Żałujesz?
-Żałuję, że straciliśmy tak dużo czasu. –wytłumaczył i pogłaskał mnie po policzku.

Na dole czekała już na nas zdenerwowana Majka. Ubrana w granatową sukienkę wyglądała cudownie, a długie loki dodawały jej uroku. Była bardzo szczupła, ale tata zadbał o jej dobrą formę. Przechadzała się z kąta w kąt, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
-Kiedy ona tak wyrosła? –wypalił Bartek, wpatrując się w Majeczkę.
-Nie wiem, kochanie. Ale możemy być z siebie dumni. –uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, a potem ruszyłam, by wspierać córkę.
-Majka spokojnie. –zaśmiałam się, czując, jak cała dygocze.
-To dla mnie ważne, żebyście go zaakceptowali. Kocham go… -uniosła kąciki ust do góry.
-Nie przejmuj się. Musi być świetnym facetem. –puściłam jej oczko i pobiegłam do piekarnika, który oznajmiał, że pieczeń jest gotowa.
Zabrałam jedzenie i zaniosłam wszystko na taras. Usiedliśmy we trójkę przy stole, a Bartek nalał nam wina. Majka od razu wypiła łapczywie cały kieliszek, co znowu mnie rozbawiło. Wtedy też usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-To musi być on. –pisnęła Maja i pędem ruszyła, by otworzyć ukochanemu.
-Masz być miły. –zmroziłam męża spojrzeniem.
-Ależ kochanie, zawsze jestem. –uśmiechnął się szarmancko.
Po chwili wyszła na taras Majka, trzymając za rękę wysokiego blondyna o intensywnie niebieskich oczach. Kojarzyłam te rysy…
-Mamo, tato… poznajcie Oliwiera. –przedstawiła swoją miłość Kurkówna.
-Dzień dobry. Miło mi państwa poznać. –przywitał się grzecznie młody Winiarski.
Wymieniłam z mężem porozumiewawcze spojrzenia i pokręciłam głową nie dowierzając w zaistniałą sytuację.
-Proszę siadajcie. –zaprosiłam ich do stołu, skutecznie ukrywając niemały szok.
Ehhh… Po tym wszystkim chyba nie ma już żadnych wątpliwości, że moje życie było, jest i już zawsze będzie siatkówką pisane.



Oczami Anki.

Minęły już prawie trzy tygodnie od pamiętnego wesela Konstantina, a moja sytuacja uczuciowa z  minuty na minutę ulegała gwałtownej zmianie. Uczucie samotności pogłębiał stan myśli, że Wiktoria jest szczęśliwą mężatką. A ja co? Kolejne nieodebrane połączenia od Piotrka, kolejne nie przespane noce przez Aleksa, kolejne rozmowy z Wiktorią, kolejne usunięte sms’y od Atanasijevicia. Staczałam się. Zamiast czerpać z życia i odpocząć w wakacje gniłam w domu nie mogąc dojść do porozumienia ze swoimi myślami. Serce mówiło walcz, umysł mówił przemyśl. Ale … nad czym mam myśleć? Pragnę Aleksa jednocześnie go nienawidząc. Jak na złość przeglądając stary album natrafiłam na złotą myśl : „Bo miłość jest wtedy, kiedy lecą łzy, a ty wciąż go pragniesz”. Tak Atanasijević. Jesteś pieprzonym dupkiem, a ja nadal Cię kocham. Łzy strumieniami spływały mi po policzkach, a roztrzęsioną ręką sięgnęłam po telefon. Godzina którą zobaczyłam przeraziła mnie do granic możliwości. 14:44. Miałam niespełna 2 godziny do meczu Polski z Serbią, w czym za pół godziny muszę być na hali. Tak, to jest właśnie praca dziennikarza. Prowadzenie relacji live na meczu nie należało do moich ulubionych, ale mus to mus. Walczyłam z moim ciałem, żeby poderwało się do góry, ale nie wygrywało z psychiką, która nie chciała w tej chwili widzieć na oczy serbskiego atakującego. Z kolejnych rozmyśleń wyrwała mnie rytmiczna melodia James Arthur – Impossible roznosząca się po pokoju. Niechętnie nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Gdzie do cholery jesteś!? – usłyszałam przeuroczy głos Anity, mojej koleżanki z pracy.
-Muszę dziś przyjechać? – przetarłam mozolnie oczy, przekręcając się na drugi bok.
-Jasne, że nie musisz. Ale wylecisz z roboty.
-Za 20 minut będę.
Wywróciłam oczami i rzuciłam telefonem. Wyskoczyłam z łóżka i migiem wrzuciłam na siebie rurki, bokserkę i żakiet. Chwyciłam w biegu szpilki, torebkę i identyfikator. Minęłam się tylko w holu z Wiktorią próbującą mi wytłumaczyć, w którym rzędzie będzie siedziała na meczu. Wyszłam przed blok, a świeże czerwcowe powietrze rozwiewało moje włosy. Orzeźwiona i pobudzona w podskokach pobiegłam na Atlas Arenę. Przy wejściu na halę rozejrzałam się dookoła. Atmosfera na meczach reprezentacji była zawsze taka sama. Emanowała, aż od ludzi radość i wzajemny szacunek. Tak bardzo chciałam z nimi zostać przed Areną i wspólnie się bawić czekając, aż wreszcie otworzą wejście, ale niestety ja musiałam wejść już teraz. Przemknęłam koło ochroniarzy ukazując im swoją akredytację i pojawiłam się  na hali. Szybciutko usiadłam na swoim stanowisku, odpaliłam netbooka i starałam jak najmniej rzucać się w oczy. Niestety nie na długo…
- Nareszcie przyszłaś. – Anita oparła się o stół. – Wiem, że to dla ciebie ciężkie.
-Co masz na myśli? – uniosłam brew do góry.
-No Aleks i cała Serbia.
-Jakoś daję radę. – uśmiechnęłam się kłamliwie.
Kij. Wcale nie daję rady. A jak Aleks wejdzie na halę, chciałabym mu się rzucić na szyję. Wdech i wydech!
-Od zawsze jesteś taka twarda? – zaśmiała się.
-Życie uczy.
Udało mi się na szczęście szybko zakończyć tą żenującą dyskusje i wrócić do swojej pracy. Około 17:30 wszyscy kibice zaczęli się już gromadzić na trybunach. Tak, to będzie piękny finał Ligi Światowej 2013. I Serbia i Polska są już szczęśliwi. Tylko, że jedna z tych drużyn będzie jeszcze bardziej radosna. Całym sercem jestem z Polakami i jak prawdziwy patriota mam nadzieję, że skopią Serbom tyłki! Pff, kogo ja oszukuje. Musze być obiektywna w prowadzonej relacji z meczu. Chociaż…
-Wszystko działa? – przerwał moją chwilę zadumy, pan od zarządzania.
-Jak najbardziej. – uśmiechnęłam się najmilej jak umiałam.
-Jakby coś było nie tak, to wiesz gdzie mnie szukać. – puścił mi oczko i odszedł.

„Proszę państwa, a oto i oni! Gwiazdy dzisiejszego meczu! Najlepsi z najlepszych! Polacy i Serbowie! Jedno jest pewne, jedna z tych drużyn wyjdzie dzisiaj z tej hali ze złotem na piersi!”
Rozbrzmiały z głośników w hali słowa Magiery, a z szatni zaczęli wychodzić siatkarze. A ja co? W ogóle nie byłam nimi zainteresowana. Czekałam tylko na tego jednego. Serbską 14. W końcu wyszedł, na samym końcu grupy. Oh, te nieokiełznane loki, zawsze roześmiany wyraz twarzy połączony z niesamowitym skupieniem. Zaczęli rozgrzewkę, a niecałe 40 minut później rozpoczęto spotkanie na wagę złota Ligi Światowej. Pierwszy set bez problemu dla Polaków. W drugim zaczęli się gubić. Perfekcyjne w pierwszym secie zagrywki Kurka nie robią już na Serbach wrażenia. Zerknęłam na Wiktorię, siedzi jak na szpilkach. Ona wie o co walczy Kurek i jakiego tytułu broni. Drugiego seta przegrywamy do 15. Trzeci set to prawdziwa walka o punkt. Idą łeb w łeb. Wreszcie na zagrywkę jest wpuszczony Ruciak i dzięki precyzji w oku i niezrównanej sile wyprowadza nas na 8 punktową przewagę. Potem idzie już z górki i wygrywamy trzecią partię do 13. W czwartym secie dochodzi do prawdziwej tragedii. Bartman kręci kostkę i za jego miejsce wchodzi Jarosz. Widzę tylko jak przerażona Ola biegnie do Zbyszka i daje mu słowa otuchy. Jaroszowi trudno jest wejść w grę. W końcu się przełamuje i to on jest liderem tego spotkania. Ostatni punk w czwartej partii. Na zagrywkę wchodzi Winiarski. 24:23 dla Polski. Cała hala ucichła. Wszyscy wpatrują się tylko w niego. Od niego zależy los tego meczu. Michał bierze głęboki wdech, a zaraz potem podrzuca wysoko piłkę i uderza z całej siły.
„As serwisowy! Proszę państwa coś nieprawdopodobnego! Polska po raz drugi z rzędu staje na najwyższym podium Ligi Światowej!”
Bezwiednie poderwałam się do góry z krzesła i skakałam jak nienormalna. Szybko napisałam ostatnią wiadomość na relacji i zamknęłam laptopa. Podbiegłam do chłopaków i każdemu z osobna pogratulowałam zwycięstwa. Ale kiedy spojrzałam w stronę Aleksa prawie się rozpłakałam. Leżał na środku boiska i emanowała od niego złość. Nienawidziłam go takiego. Nienawidziłam wkurzonego Aleksa. Uciekłam z boiska i wybiegłam na korytarz otaczający halę. Oparłam się o ścianę i cała w łzach opuściłam się po niej. Ukryłam głowę w dłoniach i sama już nie wiedziałam czemu płaczę. Pieprzyło mnie to czy koło mnie przechodzą ludzie i się dziwnie patrzą, czy ktoś mi robi zdjęcie, czy może komentuje. To nie było teraz ważne. Ważne było to, że nie wiedziałam co ja robię ze swoim życiem. Nagle koło mnie poczułam ciepło i rękę obejmującą moje barki.
-Co jest mała? –usłyszałam przyjemny głos Ignaczaka. – Powinnaś się cieszyć, wygraliśmy.
-Wiem Krzysiu. – przetarłam ręką oczy. – Gratuluje, to był ciężki mecz.
-Mniejsza o to. – machnął ręką. – Co ci jest?
Wahałam się czy opowiedzieć całą historię Igle. Ale jednak, emocje wygrały. Stary przyjaciel zawsze wysłucha.
-Nie wiem co mam robić ze swoim życiem. – zaczęłam cichutko.
-Chodzi o Aleksa? – poprawił kosmyk moich włosów.
-Kocham go. – przetarłam oczy. – Ale nie wiem czy jest jeszcze sens walczyć.
-Trzeba walczyć zawsze do końca. To są twoje własne słowa. – uśmiechnął się przyjaźnie. Stary dobry Igła. – Zrobię ci krótki test. Przypomnij sobie najmilsze wspomnienie z ostatnich, nie wiem, 2 lat.
Sięgnęłam pamięcią w przeszłość. O tak, dokładnie pamiętam moje najwspanialsze chwile w życiu.
-Choć pokażę Ci jedno z najważniejszych miejsc z moim życiu. – złapał mnie za rękę i zboczyliśmy ze ścieżki w parku.
Z nieba prószył puch, ściemniało się, a krajobraz był pogrążony w bieli. Szliśmy kilka sekund przez  zaspy śniegu, aż doszliśmy do wręcz magicznego miejsca. Zaśnieżona płacząca wierzba, całkowicie pokryta w białym puchu. W oddali było widać jezioro, a nad nim księżyc, który świecił niezwykle mocno jak na zimowe wieczory.
- Jak tu pięknie. – powiedziałam, kiedy wreszcie odzyskałam mowę.
- 10  lat temu pierwszy raz w życiu się tutaj całowałem. – popatrzył się na latające nad jeziorem ptaki. – A teraz jestem tutaj z tobą. Najważniejszą kobietą w moim życiu. – spojrzał mi w oczy i ścisnął mocniej moją rękę.
Uśmiechnęłam się w jego stronę, a on wziął mnie na ręce. Oplotłam nogi wokół jego bioder, a rękami objęłam jego szyję.
- Przyprowadzałeś tu każdą swoją dziewczynę?
- Jesteś jedyną osobą, którą tu przyprowadziłem. Poza dziewczyną, z którą pierwszy raz się pocałowałem. Miała na imię Anja. – zrobił chwilę przerwy, a zaraz potem dodał. – Moją pierwszą „miłością”, o ile można to tak nazwać była Anja. A najwspanialszą i najprawdziwszą jest Ania.
- Masz jakąś słabość do tych Ani. – zaśmiałam się.
- A szczególnie do tej jednej. Brzozowskiej. – uśmiechnął się.
-I jak? Masz takie wspomnienie? – Igła wyrwał mnie z rozmyśleń.
-Mam. – uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Jakie?
-Aleks zabrał mnie do Serbii, nad takie jezioro… - poczułam łzy napływające mi do oczu. – I powiedział, ze jestem jego najwspanialszą i najprawdziwszą miłością.
-Ania. – obtarł łzy z mojego policzka. – Leć do niego i wyjaśnijcie sobie wszystko. Wy musicie być razem!
Krzysiek dodał mi otuchy. Miał racje, musze zawalczyć o ten związek. Musze zawalczyć o osobę, którą kocham. Ucałowałam Ignaczaka i wyściskałam. Dobrze, że czasem w odpowiednim momencie stają na mojej drodze tacy ludzie. Poderwałam się na równe nogi i pobiegłam w stronę boiska. Zbiegając po trybunach starałam się zauważyć pomiędzy tłumem ludzi tego jednego siatkarza w oddali. W końcu mój wzrok skupił się na wysokim brunecie otoczonym przez zgraję dziennikarzy. Zbiegłam po reszcie schodków tak szybko, ile miałam sił w nogach. Kiedy wkraczałam już na boisko czułam, że serce podchodzi mi do gardła, a od przypływu emocji zaraz zemdleje. Zauważył mnie. Zatrzymał się w połowie zdania podczas wywiadu i tylko na mnie patrzył. Czas się zatrzymał i w tym świecie byłam tylko ja i on.
-Możemy pogadać, proszę. – ostatkiem sił wyrzuciłam z siebie te słowa.
Nie odpowiedział nic, tylko zaczął przepraszać dziennikarzy i iść w moim kierunku. Kiedy już stał naprzeciwko mnie zebrałam się w sobie. Anka albo teraz albo nigdy. Już najwyższy czas żeby mu wszystko wyjaśnić.
-Pamiętasz kiedy zaczęło nam się psuć? – zaczęłam.
-Co to ma do rzeczy? – roześmiał się.
-Pamiętasz? – nie ustępowałam.
-Jakoś w walentynki. Wyjaśnisz mi o co chodzi?
-13 lutego zostałam zgwałcona. – uff, wreszcie to z siebie wyrzuciłam. – Brutalnie. Przez mojego byłego szefa.
Znów zaczęłam czuć łzy pod powiekami. Uniosłam głowę do góry, chcąc wybadać reakcje Aleksa. Stał z otwartymi ustami i wpatrywał się we mnie.
-Anka… - próbował coś powiedzieć.
-Nie przerywaj mi, proszę. – położyłam palec na jego ustach. – Miałam traumę, nie mogłam na siebie wtedy patrzeć. Czułam, że cię zdradziłam. – pierwsza łza spadła na policzek. – Zaczęło nam się psuć, a ja nie byłam w stanie ci o tym powiedzieć. Bałam się, że ode mnie odejdziesz jak się dowiesz. – kolejna łza na skórze. – Chodziłam do terapeuty, rozmawiałam z Wiktorią, ale to niewiele pomogło. Potem przyjechał Piotrek, który starał mi się pomóc i przełamać, żeby znów być z tobą blisko. – następna łza… i jeszcze jedna… - Nigdy cię z nim nie zdradziłam. Funkcjonował jedynie jako mój przyjaciel. Wtedy kiedy przyjechałeś do mnie i zakończyłeś nasz związek … miałam się przełamać. Miałam spróbować znów żyć normalnie. Miałam znów cieszyć się tobą.
Potok łez zalał już całą moją twarz, ale poczułam też ogromną ulgę na duszy. Znał już całą prawdę. Stałam tam i patrzyłam się na niego, a on na mnie. Brązowe oczy, które tak dobrze znałam świdrowały mnie od środka. Aleks był przerażony. Stał jak mały bezbronny chłopiec któremu niedawno ktoś przyłożył w twarz. A mój mózg krzyczał tylko do mnie, żebym dokończyła to co zaczęłam.
- Nie umiem bez ciebie żyć. Próbowałam, ale nie umiem. – nie odrywałam wzroku od jego oczu – Kocham cię.
Aleks nie wykonywał żadnego ruchu. Nic. Stał w milczeniu przypatrując mi się tylko. A więc to nic nie dało. Nie potrzebnie się trudziłam na te całe wyznania.
-Zapomnijmy o tym. O tym wszystkim. Bądźmy chociaż dobrymi znajomymi. –wypaliłam w końcu.
-Anka, ja… - położył delikatnie dłoń na moim policzku. – Przepraszam Cię. Jestem dupkiem i to cholernym, ale …. Nie zostawiaj mnie samego. Już nigdy.
Niespodziewanie złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Och Aleks, tak bardzo za tobą tęskniłam. Jego delikatne usta badały moje odkrywając je na nowo. Nawet nie wyobrażałam sobie jak bardzo za nim tęskniłam.
-Mogę do ciebie wpaść wieczorem? – szepnął delikatnie do ucha, ścierając knykciem łzy z mojej twarzy.
-Będę czekać.  – uśmiechnęłam się i opuściłam halę.
Byłam z siebie dumna. Cholernie dumna.

Niespełna dwie godziny później siedziałam już Aleksowi na kolanach w moim salonie. Byłam szczęśliwa? Cholernie.  Wreszcie czułam się bezproblemowo i bezpiecznie w ramionach mojego mężczyzny. Mojego, i tylko mojego. Nieokiełznane loczki łaskotały mnie przyjemnie po dekoldzie, a moja mała dłoń zatopiona w potężnej Aleksa była wręcz kojąca. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, żartowaliśmy i nadrabialiśmy stracone pół roku.
-Obiecuje, że urwę temu skurwysynowi jaja. – wypalił w końcu bawiąc się kosmykiem moich włosów.
-Było minęło. – westchnęłam. – Proszę nie zaczynajmy tego tematu.
-Chcę tylko, żebyś wiedziała, że już nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie dam skrzywdzić i nigdy nie osądzę bezpodstawnie.
-Tylko mnie kochaj. – puściłam do niego zalotnie oczko.
-Będę. Do końca świata i o jeden dzień dłużej. – wbił się namiętnie w moje usta. – A to na wiarygodność moich słów.
Oderwał się od moich ust i ześlizgnął z kanapy. Klęknął przede mną i wyjął z kieszeni małe czerwone pudełeczko.
-Miałem to już zrobić dawno. Chcę żebyśmy byli razem do końca życia. Chcę Cię oglądać każdego dnia, pocieszać w trudnych chwilach i cieszyć z małych rzeczy. Chcę Ci podarować wszystko co jest na tej Ziemi . Chcę, żebyś była najszczęśliwszą kobietą na tym świecie. Anno, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?  - wyrecytował te słowa jak nauczony na pamięć.
Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Jeden dzień, a tyle zmian w moim życiu.
-Jesteś wariatem! – roześmiałam się. Kucnęłam przy nim i objęłam jego twarz w dłonie. – Tak, chcę być twoją żoną.
Aleks otworzył pudełeczko, a moim oczom ukazał się prześliczny złoty pierścionek z diamencikiem w środku. Poczułam się jak mała dziewczynka, której marzenie o byciu księżniczką właśnie się spełniło. Wiedziałam, że to jest szaleństwo, ale mówiła przeze mnie intuicja, że teraz wszystko będzie już tylko dobrze.

               lipiec 2013
Wreszcie pojechaliśmy z Aleksem na upragnione wakacje. Już od 3 dni smażymy się na plażach na Teneryfie. Jestem najszczęśliwszą kobietą na tym świecie i to jest fakt nie podważalny. Aleks jest tak opiekuńczy jak nigdy wcześniej. Wydoroślał i stał się prawdziwym mężczyzną.
-Dzień dobry kochanie – obudził mnie miłym pocałunkiem.
-Dzień dobry. – przeciągnęłam się po naszej niezwykle miłej nocy. – Jak się spało?
-Krótko. – zaśmiał się.
-Narzekasz?
-Ani trochę. – błądził ręką pod moją koszulkę. – Zrobiłem nam śniadanie, ale chyba może poczekać.
-O nie, nie mój kochany! – szybciutko wysunęłam się z łóżka – Jestem głodna jak nigdy wcześniej.
Wrzuciłam na siebie satynowy szlafroczek i wkroczyłam do kuchni. Na stoliku czekała na mnie prawdziwie królewska zastawa i śniadanie godne mistrzów. Zasiadłam przy stole, a zaraz potem dołączył do mnie Aleks.
-Smacznego.
-Nawzajem – uśmiechnęłam się nieśmiało.
Nagle poczułam jak mój żołądek staje do góry nogami. Migiem pobiegłam do łazienki i zwróciłam całą zawartość śniadania.
-Ania! – chwilę potem pojawił się przy mnie Aleks. – Już w porządku?
Przykucnął przy mnie i objął w pasie. Nadal nie czułam się najlepiej.
-Chyba się czymś zatrułam.
-Zaparzę Ci herbatę! – zaproponował i wybiegł z łazienki.

Już drugi dzień leżę w łóżku, zwracając wszystko co zjem. Zepsułam nasz wspólny wyjazd i jest mi cholernie głupio. Zmusiłam Aleksa, żeby poszedł dziś na miejscowy turniej siatkówki plażowej i chociaż on skorzystał jeszcze z tych wakacji. Nudząc się w pokoju na szczęście mogłam polegać na tym, że w odpowiedniej chwili zawsze pojawia się Wiktoria. Wyczucie czasu z wykonywaniem telefonów należało jak najbardziej do jej atutów.
-Hej mała, jak tam? – usłyszałam troskliwy głos przyjaciółki.
-Nienajlepiej. – westchnęłam – Psuje Aleksowi wakacje.
-Co się stało?
-Zatrułam się czymś. –wywróciłam oczami. – A jak tam twój mały bobasek?
-Jeszcze go nie widać, ale tatuś jest zachwycony. – roześmiała się.
-Bartek ma o Ciebie dbać. Bo inaczej mu przykopie jak wrócę.
-Spokojnie, spokojnie. Daje radę. – czułam, że uśmiecha się pod nosem. – Właśnie już przyszedł do domu. Muszę kończyć! Buziaczki kochana i trzymaj się!
-Też się trzymaj, do zobaczenia!
Rozłączyłam się i znów rozłożyłam na łóżku. Chwilę później w pokoju pojawił się Aleks z medalem na szyi. Chyba udał mu się ten turniej.
-Które miejsce? – podeszłam do niego oglądając zwisający krążek.
-Złoto specjalnie dla ciebie. – Wbił się w moje usta. – Jak moje kochanie spędziło te kilka godzin w samotności?
-Wiktoria dzwoniła. – wskoczyłam na blat w kuchni. – Bartek skacze z radości, że będzie tatusiem.
-A ona jak się czuje? – złapał mnie w pasie.
-Już dobrze. Ale nadal nie wierzy, że będzie mamusią. – roześmiałam się.
Zaraz, zaraz … Mamusią? Wymioty, osłabienie i jeszcze …
-Aleks, który dziś jest? – przeraziłam się .
-24 lipca. A co?
O cholera …
-Nic, nic. Straciłam już rachubę. – na moje usta wkradł się udawany uśmiech. –Idę do sklepu, kupić Ci coś? –wyrwałam się uścisku siatkarza.
-Pójdę z tobą.
-Nie, chce się sama przejść. – uśmiechnęłam się przyjaźnie i wyszłam z domu, biorąc tylko po drodze torebkę.
Wiedziałam jedno. Muszę kupić test ciążowy i to jak najszybciej. Udałam się prawie biegiem do pobliskiej apteki i z miękkimi nogami weszłam do środka. Dogadanie się z ekspedientką graniczyło z cudem, bo nie znała angielskiego. Nie miałam już pomysłu jak jej wytłumaczyć, że chcę test. W końcu mnie olśniło! Wskazałam na brzuch i zarysowałam na nim widoczne zaokrąglenie. Dziewczyna od razu zrozumiała o co chodzi i już chwilę później wracałam do domu z testem w torebce. Kiedy weszłam do mieszkania myślałam tylko o tym, żeby szybko dowiedzieć się prawdy.
-Ania? – Aleks zmaterializował się holu. – Nie byłaś jednak w sklepie?
Spojrzałam na siebie. Cholera, wiedziałam, że o czymś zapomniałam.
-Market był zamknięty.
Podeszłam do mojego narzeczonego i złożyłam na jego policzku przelotny pocałunek po czym pomknęłam do łazienki. Zaraz po wejściu wywaliłam całą zawartość torebki i sięgnęłam po test. Szybko wykonałam wszystko według instrukcji i odliczałam czas do wyniku. Położyłam go na umywalce, a sama usiadłam na podłodze i zaczęłam trząść się jak mała dziewczynka. W tym małym pudełeczku widnieje cała moja przyszłość. Ręce drgały mi niemiłosiernie, a serce biło jak oszalałe. Spojrzałam na zegarek. Już jest wynik. Mozolnie wyciągnęłam dłoń po test. Spojrzałam na kwadracik z wynikiem. Zamarłam, a zaraz potem wybuchłam rzewnym płaczem.
-Ania – zapukał do drzwi. – Kochanie wszystko w porządku? – zapytał przez drzwi.
Nie miałam siły żeby mu odpowiedzieć, nadal łkałam jak głupia. Schowałam twarz w dłoniach i tylko słyszałam jak Aleks wchodzi do środka. Przykucnął przy mnie i objął, wycierając knykciem łzy spływające po policzkach.
-Mała, co jest? – ponownie pytał.
A ja nadal tylko płakałam. Nie naciskał na mnie, tylko nadal przytulał i gładził moje włosy. Nie wiedziałam jak mu o tym powiedzieć. Jak mogłam być tak głupia, żeby zapomnieć o tabletkach! Najpierw pozwoliłam losowi tak okropnie rozwalić mój związek na długie miesiące, a teraz mogę stracić mężczyznę swojego życia po raz drugi, ale … muszę mu o tym powiedzieć.
-Aleks – złapałam jego rękę.
-Powiesz mi jednak o co chodzi? – uśmiechnął się przyjaźnie.
Ten uśmiech rozpromienił mnie od środka i dodał odwagi. Pociągnęłam jego dłoń i położyłam na swoim brzuchu.
-Będziemy rodzicami. – wydusiłam w końcu z siebie.
Spojrzałam w brązowe oczy mojego narzeczonego, które momentalnie rozpromieniały, a na twarzy pojawił się kilometrowy uśmiech.
-Naprawdę? – dopytał podekscytowany.
-Tak – zdumiałam się- Nie jesteś zły?
-Ja? Zły? – roześmiał się. – Anka, jestem najszczęśliwszym facetem na świecie!
Wbił się w moje usta i wsunął rękę pod bluzkę. Zaraz potem oderwał się ode mnie i zaczął głaskać mój jeszcze wklęsły brzuszek.
-Cześć mały. – mówił do brzucha – Tatuś już wie, że będziesz niedługo z nami. Będę zabierał Cię na mecze, a jak trochę podrośniesz to nauczę cię grać. Jeszcze nie wiesz, ale masz wspaniałą mamusie. Tylko nie dokuczaj jej za bardzo. – pogroził palcem ze śmiechem.
-Jesteś nienormalny. – roześmiałam się przez łzy.
-Za to mnie kochasz. – złożył pocałunek na moich ustach, a ręce wsunął pod pośladki lekko je podszczypując.
-Atanasijević! – wybuchłam śmiechem.
-To jak fasolko, tatuś może cię odwiedzić? – ponownie zwrócił się do mojego brzucha.
-Wariat – zmierzwiłam mu loki.

           wrzesień 2013
16 wrzesień 2013 to data która na zawsze wyryje się w moim sercu. Dziś mam stać się pełnoprawną panią Atanasijević. Ślub był organizowany na szybko, żeby nie było jeszcze widać mojego na szczęście jeszcze niewidocznego brzuszka. Wszystkie zaproszenia wysyłane były pocztą, bo nie starczyło by nam czasu na jeżdżenie do wszystkich gości.  Standardowa ceremonia w kościele, a potem zaczęło się niezapomniane wesele trwające do samego rana. Goście gratulowali nam zarówno z okazji ślubu jak i z poczęcia młodego Atanasijevicia.
-Zwijamy się  do pokoju na górze? – szepnął do ucha mój mąż.
-A co z gośćmi? – zachichotałam.
-Bartek i Wiki wiedzą, że mają rozkręcić imprezę. – musnął moją szyję.
Złapałam go za rękę i ulotniliśmy się do hotelowych pokoi. Gdy tylko zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, zaczęło emanować z nas niezwykłe pożądanie. Tak silne, jakiego nie było jeszcze nigdy wcześniej. Aleks szybko rozpiął suwak mojej sukienki, która opadła niechlujnie na podłogę pozostawiając mnie w samej bieliźnie. Pociągnęłam go za krawat, kusząco kręcąc przy tym biodrami i rzuciłam z impetem na łóżko. Usiadłam na nim i cały czas całując powolnie zrywałam jego ubrania. Przejechałam ręką po nagim torsie zahaczając o gumkę od bokserek, na których utworzyło się już uwypuklenie i namiętnie ściągnęłam je w dół. Aleksander wcale nie był dłużny i już sekundę później czułam na swoich piersiach i pośladkach wędrujące wielkie dłonie siatkarza.
-Pierwszy raz jako pani Atanasijević. – wyszeptał pomiędzy oddechami wprost do mojego ucha.
-Jako najszczęśliwsza pani Atanasijević pod słońcem.

          grudzień 2013
-Nikola nawet nie wchodzi w grę! – wykrzyczałam po raz kolejny nie mogąc znieść dziwactw mojego męża.
-Ale to jest śliczne serbskie imię! – upierał się przy swoim
-Ustalaliśmy to już. – zrezygnowana opadłam na kanapę. – Przez najbliższe 5 lat będziemy mieszkać w Polsce, bo muszę skończyć studia. On ma mieć imię zarówno akceptowane w Polsce jak i w Serbii.
-A co jeżeli załóżmy teoretycznie, nie dostanę propozycji z Polski?
Fakt… nie brałam tego pod uwagę…
-Nie wiem. Aleks, chcę skończyć studia.
-Bełchatów nie planuje mnie nawet na przyszły sezon. Mam już teraz propozycje z Perugii.
-I co? Sądzisz, że z kilku miesięcznym dzieckiem wyjedziemy do Włoch i będzie wszystko w porządku? – robiłam mu wyrzuty – Zacznij w końcu zachowywać się jak głowa rodziny!
Urażona męska ambicja dała o sobie znać. Usiadł przy mnie i myślał. Kolejny raz zastanawiałam się czy to wszystko nie stało się za szybko. Czy nie powinno to się inaczej ułożyć…
-Wiesz, że to nie ode mnie zależy. – świdrował mnie brązowymi tęczówkami.
-Ale to już zależy od ciebie. – wskazałam na mój wystający brzuch – Więc weź się w garść i pokaż wszystkim w Bełchatowie, że jesteś niezastąpiony. Zdobądźcie to cholerne mistrzostwo i to ty poprowadź do niego drużynę, wtedy będą się o ciebie zabijali. A ja wiem, że to potrafisz.
Oczy Aleksa wpatrywał się we mnie jak by od tego zależało jego życie. Sekundę później znalazł się przy moim boku, oplatając mnie swoimi dłońmi.
-Wszystko dla małego – pocałował delikatnie mój brzuch.
-Dla Ivana. – wyszeptałam mu do ucha.
-Dla Ivana – uśmiechnął się tym swoim niesamowitym uśmiechem.

            kwiecień 2014
-Zatorski idealnie przyjmuje, Uriarte i Atanasijević! Koniec, to jest koniec tego meczu! SKRA BEŁCHATÓW WRACA NA SZCZYT PO DWÓCH LATACH PRZERWY!
Z Ivanem na kolanach do końca siedzieliśmy w napięciu. Cała hala wybuchła okrzykami radości, a mój mąż skakał po boisku ciesząc się jak nienormalny. Sekundę później podbiegł do mnie i złożył na moich ustach najbardziej ekspresyjny pocałunek świata.
-To dla ciebie skarbie. I dla naszego urwiska. – znów ten wspaniały błysk w oku najwspanialszego faceta pod słońcem.
Porwał z moich rąk Ivana i pobiegł znów na parkiet, aby pożegnać się z przeciwną drużyną. Kręcił małym i śmiał się do niego co wywoływało u brzdąca przecudny śmiech. Był tak podobny do Aleksa. Miał tak samo ciemne włosy, brązowe oczy i identyczny nos. Malutka replika, z której dorosły Atanasijević był niezwykle dumny.

           sierpień 2014
-Jak to jest w szpitalu!? – byłam na pograniczu zawału.
-Bułgarski zawodnik spadł mu na nogę w bloku. – Cupko starał się być spokojny – Wzięli go już na badania. Będę cię informował na bieżąco.
-Daj spokój! Przylatuję najbliższym samolotem do Serbii.
-Anka to nie jest rozsądne. – starał się mnie odwieść od mojej decyzji - Co zrobisz z Ivem?
-Ivanowi nic się nie stanie, że poleci samolotem. – zdenerwowałam się. – Cupko, do cholery to mój mąż!
-Ehh… daj mi znać, to przywiozę was z lotniska. – odparł zrezygnowany.
-Dziękuje Ci.
Nie myśląc za wiele szybko zabukowałam bilety na jutrzejszy samolot i biegałam po całym domu, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Mały Ivo na szczęście spał i chociaż tylko dobrego, że miałam chwilę oddechu, nie zajmując się szkrabem. Milion razy próbowałam dodzwonić się do Aleksa, ale to niczym nie skutkowało. Zapewne miał wyłączony telefon i był na badaniach. Ta noc należała do najbardziej nerwowych w moim życiu…

Ludzie na lotnisku patrzyli się na mnie jak na wariatkę. Fakt, byłam spóźniona, a na rękach miałam małe dziecko, ale chyba aż tak strasznie to nie wyglądało… Kiedy udało mi się już dotrzeć do samolotu, odetchnęłam po raz pierwszy od dwóch dni z ulgą. Mały Ivo bawił się na moich kolanach pluszowym misiem, a ja gładziłam go po fikuśnych loczkach. Takich samych jak ma jego tatuś. Najwspanialszy mężczyzna na tej planecie, któremu mam nadzieję, że nic nie będzie.

Konstantin jak obiecał podjechał pod nas na lotnisko. Uspokajał mnie, że przecież to nic strasznego i kontuzje zdarzają się wszystkim sportowcom to mnie to nie obchodziło. Kostek dzielnie starał się zabawiać Ivana na korytarzu szpitalnym, za to ja próbowałam się porozumieć z pielęgniarką gdzie znajduje się Aleks.
-Cupko! – zawołałam go w końcu do siebie – Błagam Cię, pomóż mi. Pielęgniarki nie znają angielskiego, ja się zaraz załamię.
-Anka, spokojnie. – uśmiechnął się i oddał mi synka w ręce, załatwiając wszystkie sprawy u pielęgniarek.
-Sala 123 na 4 piętrze. Już jest po badaniach. – wziął mnie pod rękę i prowadził po schodach na 4 piętro.
Kiedy zobaczyłam Atanasijevicia w szpitalnej piżamie, z nogą w gipsie byłam na skraju płaczu. Przysiadłam koło łóżka i leciutko gładziłam dłoń Serba.
-Anka? – przebudził się lekko.
-Jestem tu z tobą kochanie. – uśmiechnęłam się przez łzy.
Aleksandar obrócił się mozolnie w moją stronę i pomimo przykrości, która go spotkała starał się uśmiechnąć.
-Nie musiałaś przyjechać.
-Musiałam. Jesteś moim mężem. – pocałowałam go delikatnie w czoło. – Co ci się dokładnie stało? Cupko nie był tak miły, żeby mi wyjaśnić.
-Złamana kość śródstopia. Na szczęście bez przemieszczenia.
-Ile będzie trwać przerwa?
-4 tygodnie w gipsie. Potem rehabilitacja co najmniej półtora miesiąca…
-Damy sobie radę. – ścisnęłam mocniej jego rękę.
-Da – da ! – odezwał się nagle Ivan.
-Ivo – Aleks cały się rozpromienił i wziął młodego na ręce.
Może to był jeden z najgorszych dni w życiu Aleksa, ale nasz synek powiedział wreszcie pierwsze słowo, a to jedno z najprzyjemniejszych wydarzeń w  wychowywaniu dziecka.


          grudzień 2014
-Boję się. – Aleks objął mnie wchodząc na chwile na trybuny.
-Atanasijević! Bądź facetem! – śmiałam się z niego – Lekarz powiedział, że już możesz bez ryzyka normalnie grać. Dasz sobie radę.
- Kocham Cię. – wyszeptał tylko mi do ucha i poleciał na boisko.
Można powiedzieć, że wrócił do gry  w najwyższym stylu. Wygrali mecz 3:0, a Aleks został MVP meczu.



            marzec 2017
 -Mały przecież jeszcze śpi. – ganił mnie Aleks, idąc ze mną na palcach po schodach.
-Ciii! – uciszałam go – Czeka na ten prezent urodzinowy od miesiąca. Ucieszy się mimo tego, że jest 8:00.
-Dobra, ja nic nie mówię. – uniósł ręce w górę w geście kapitulacji.
Pocałowałam mojego dużego łobuza namiętnie w usta, a zaraz potem weszliśmy do pokoju Iva śpiewając mu radosne sto lat. Mały ucieszył się z obiecanej kolejki górskiej. Tata dzielnie pomógł wszystko rozstawić na podłodze i niespełna pół godziny później moich dwóch mężczyzn bawiło się w najlepsze. Nie przerywając im zabawy, zeszłam do kuchni i zrobiłam im królewskie śniadanie. Wszystko ustawiłam na tacy i zaniosłam im jedzenie do pokoju Iva.
-Chłopaki, chwila przerwy na śniadanie?
-Tak, tak! – klaskał w ręce zachwycony nadal kolejką Ivan.
Postawiłam na podłodze tace i rozstawiłam talerze. Chłopaki zabrali się do pałaszowania kanapek, a ja szczęśliwa opadłam w ramiona Aleksa. Niestety nie na długo. Chwilę później maluch już wpakował się na nas, ogrzewając nas swoim malutkim ciałkiem.
-Mamooo… - Ivo przerwał na chwile jedzenie swojej kanapki – Mogę was o coś poprosić?
-Zależy o co. – wypalił Aleks.
-Mów skarbie, nie przejmuj się tatusiem. – dałam Aleksowi kuksańca w bok
-Booo… Frankowi ma się niedługo urodzić braciszek – zrobił chwilę przerwy – I ja też bym chciał mieć rodzeństwo. – zrobił swoje smutne oczka.
Popatrzeliśmy na siebie z Aleksem wymownie i oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Skarbie, zapewniam Cię, że będziesz miał rodzeństwo, ale jeszcze nie teraz. – wytłumaczył małemu roześmiany Aleks.
-Ale ja chce teraz. – upierał się maluch.
-Wiesz kochanie, to nie takie proste… - przytuliłam małego do siebie – Tatuś porozmawia z bocianem i to on zadecyduje czy będziesz miał rodzeństwo teraz czy później.
-A jakbym poprosił bociana, żebym mógł mieć teraz braciszka to mnie posłucha? – wpatrywał się w nas, gładząc swoimi małymi rączkami włosy Aleksa.
-Ja pogadam z bocianem i zobaczymy czy da się go namówić, czy nie. – roześmiał się po raz kolejny Serb – A tymczasem, trzeba się zbierać młody. Zaraz przyjedzie po ciebie dziadek z babcią i zabierają cię do tajemniczego miejsca niespodzianki.
Ivan cały podekscytowany pobiegł z Aleksem do łazienki, żeby umyć ząbki przed przyjazdem dziadków. Posprzątałam po moich mężczyznach i krzątałam się w kuchni, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Cześć mamo! – przytuliłam starszą kobietę przyjaźnie.
-Córciu, ślicznie wyglądasz. – podziwiała moje rodzicielka – A gdzie są nasze dwa szkraby?
-Już idą – i nim to wypowiedziałam to maluch z tatą był już przy moim boku.
-Babcia! – wykrzyczał Ivo i wpakował się kobiecie na szyję.
Mój synek przy pomocy taty szybko się ubrał i chwilę później byliśmy już sami z Aleksem w domu.
-Cisza… błoga cisza – zachwycał się Serb przytulając mnie do siebie.
-Czasem mi tego brakuje. – wtuliłam się w jego umięśniony tors.
-Oj tak – westchnął wkładając rękę pod moją piżamkę.
-Panie Atanasijević, zachowuje się pan chyba bardzo niestosownie. – zaśmiałam się, ściągając koszulkę z siatkarza.
-Nie mniej od pani – zatopił swoje usta w moich.
Posadził mnie na blacie kuchennym, a ja oplotłam nogami jego biodra. Składał pocałunki na mojej szyi ściągając powolnie moją skąpą piżamkę. Po paru sekundach byłam już kompletnie naga, a język siatkarza wędrował po całym moim ciele. Jego ręce pieściły moje piersi, na co moje ciało mimowolnie wyginało się w łuk pragnąc doznać więcej przyjemności.
-Może przemyślimy prośbę Iva? – wydyszał do mojego ucha pomiędzy jednym, a drugim pocałunkiem.
-Do działa panie Atanasijević. – roześmiałam się.
Dłużej nie trzeba było go namawiać.  Sekundę później jego bokserki były na ziemi, a ja jęcząc i krzycząc jego imię odchodziłam do innej odległej krainy.

           maj 2019
-Byłaś świadoma, że to w końcu nastąpi. – tłumaczył się Aleks.
-Wiem, ale … nie wyobrażam sobie tak gwałtownej zmiany życia. – tłumaczyłam się.
-Anka … -Serb objął mnie ramieniem – Zobaczysz wszystko będzie w porządku. Przecież już znasz biegle serbski, mały też prawie wszystko chwyta. Poradzimy sobie.
-Aleks. Ja chcę już stabilizacji. – przeżywałam to wszystko co się działo wokół mnie – Masz umowę z Paritaznem Belgrad na 5 lat. Jeżeli mamy się przeprowadzać do Serbii, to zbudujmy tam dom. Osiedlmy się tam już na stałe. Niech Serbia będzie już po prostu naszym domem rodzinnym.
Aleks zrozumiał o co mi chodzi. Nie chciałam się cały czas przeprowadzać z kraju do kraju. Nie chciałam też narażać naszego syna na ciągłą zmianę języka i towarzystwa. Trudno było mi przeżyć to, że opuszczę Polskę i będę tu wracać tylko okazjonalnie, ale tak było dla naszej rodziny najlepiej. A najważniejsza była dla mnie właśnie rodzina.

             listopad 2019
 
Dom został pobudowany w ekspresowym tempie, ale jest taki jaki sobie wymarzyliśmy. Ivan szybko zaaklimatyzował się z nowym otoczeniu i w mgnieniu oka złapał serbski. Ku mojemu zaskoczeniu żyje mi się tu bardzo dobrze. Nawiązałam kontakt z paroma żonami siatkarzy i mam przynajmniej z kim rozmawiać. Jest to niezwykle miłe, że nie zostałam sama. Niestety brakuje mi tu jednej osoby do szczęścia. Mojej kochanej Wiktorii.
-Jak Ci tam? – dzwoniłam do niej po raz kolejny.
-Majka rośnie jak na drożdżach, ale strasznie tęskni za Ivem. – westchnęła – Ma nadzieje, że przyjedziecie do nas na wakacje.
-Cóż, myślałam nawet o sylwestrze… Ale skoro nie zapraszasz. – zaśmiałam się.
-Zapraszam zapraszam! – broniła się.
-Tęsknie za tobą. – wypaliłam w końcu.
-Ja też mała.


             luty 2020
Patrzyłam przez uchylone drzwi na moich dwóch mężczyzn. Stali razem przed lustrem w łazience. Aleks nakładał piankę do golenia na brodę, a mały pytał tatę czy on też tak może.  Żartobliwy ojczulek oczywiście pozwolił synowi na zabawę i nałożył piankę również na jego twarz, dając do ręki zamiast maszynki linijkę. Przyglądałam się tej zabawie jeszcze przez chwilę, aż w końcu wparowałam do łazienki przytulając Aleksa od tyłu.
-Patrz mamo jaki już jestem duży! – zachwycał się Ivo – Tak duży jak tata!
-Widzę skarbku. – przeczesałam dłonią jego włosy – Jestem z ciebie dumna.
-A ty co tak wcześnie na nogach? – dopytywał się starszy z Serbów, całując mnie w policzek.
Nic nie mówiąc złapałam go za rękę i włożyłam do niej małe pudełeczko.
-Co to jest? – zdziwił się Aleks.
-Zobacz. – uśmiechnęłam się.
Siatkarz powolnie otworzył wieczko pudełka i jego oczom ukazały się malutkie dziecięce buciki. Atanasijević patrzył a to na mnie, a na pudełeczko, aż w końcu szeroko się uśmiechnął.
-Chcesz mi powiedzieć, że…
-Trzeba będzie zagospodarować ten wolny pokój na górze. – nie dałam mu dokończyć.
Nic nie powiedział tylko roześmiał się i przytulił mnie do siebie najmocniej jak mógł, wbijając się po chwili w moje usta.
-Jestem po raz drugi najszczęśliwszym facetem na świecie. – wyszeptał mi do ucha.
-Mamo, tato… – wtrącił się Ivo – Czemu się tak cieszycie?
-Bo wiesz synku – Aleks wziął na ręce małego – Za kilka miesięcy będziesz miał braciszka albo siostrzyczkę.
-Serio? – nie wierzył Ivan.
-Serio, serio. – puściłam do młodego oko.
-To ja wolę braciszka! – uśmiechnął się szeroko.


             czerwiec 2030
 Nasza rodzina w komplecie siedzi na trybunach. Dejan, nasz 10 letni syn coraz bardziej interesował się siatkówką i słuchał opowieści ojca o najciekawszych meczach w jego życiu. Natomiast Milanowi, naszemu 4 letniemu synowi, ani trochę jeszcze nie odpowiadała atmosfera siatkarskich meczy. A był to mecz wyjątkowy dla naszej rodziny, bo był to pierwszy występ Ivana w reprezentacji Serbii.  Ivo zdecydowanie poszedł w ślady ojca. Miał zaledwie 16 lat, a już mierzył 199cm, a siłą w ataku 100 krotnie, jak to twierdził, pokonywał ojca. Aleks, mimo ukrywania swoich emocji, był z niego dumny.
-Tato – podszedł do trybun Ivo – Trener prosi, żebyś na chwilę do niego przyszedł.
Obserwowałam z daleka, jak mój mąż rozmawia z trenerem syna i mogłam się jedynie domyślać, że nie chodzi wcale o dzisiejsze spotkanie reprezentacji młodzieżowej, a o zwykłe wspominanie starych czasów.
-Mamo – zwrócił się do mnie Dejan – A ty grałaś w siatkówkę?
-Grałam – uśmiechnęłam się pod nosem wspominając stare czasy – Ale tylko amatorsko, w gimnazjum.
-Wtedy poznałaś tatę? – nie dawał za wygraną.
-Nie skarbie. Tatusia poznałam znacznie później, ale co prawda, też siatkówka miała na nas duży wpływ.
-O czym gadacie? – powrócił znów do nas Aleksandar.
-Dejan dopytuje jak się poznaliśmy. – wyjaśniłam mężowy, wtulając się w jego tors.
-A więc mamusia była kiedyś na moim meczu, kiedy grałem jeszcze w Polsce i przeprowadzała ze mną wywiad. A ponieważ mama jest piękną kobietą, to tatuś ją zbajerował. – roześmiał się Aleks razem z synem.
-Faceci… - podsumowałam tylko kręcąc głową.
-Gdyby siatkówka nie wplotła się w nasze życie, pewnie dziś by nie było naszej rodziny. – skomentował Aleksandar wpatrując się w moje oczy tak samo jak 18 lat temu. Tak samo z wielką miłością.
- Życie siatkówką pisane? – lekko się uśmiechnęłam.
-Oby jak najdłużej. – przytulił mnie i delikatnie wbił się w moje usta.

                                                                    KONIEC
_____________________________________________________________
I tak oto kończy się zagmatwana historia dwóch przyjaciółek. Wielkie brawa dla tych, którym udało się przebrnąć przez cały epilog. Mamy nadzieję, że nie zabrał on wam zbyt wiele czasu :D I obyście dzięki temu zapamiętali nas na dłużej, bo mniemamy, że rzadko trafiają się tak obszerne rozdziały ;)

Jako, że to opowiadanie  już 
się skończyło możemy wam wymienić kilka naszych niedopatrzeń:
-między Wiki, a Kurkiem są 4 lata różnicy, więc nie jest możliwe, żeby poznali się w liceum. :D.
-na koniec części Wiki w 30 rozdziale, napisałam „Chrzanić Nawrockiego”, kiedy Kurek nie chciał iść na trening, a przecież wtedy nic go nie łączyło ze Skrą. Całość zauważyłam dopiero po miesiącu i możecie teraz tam znaleźć nieco zmienioną końcówkę.:D
-Anka jest mistrzem Yoda i uwielbia pisać zagadkowe gramatycznie zdania, np. „oparła ręce o stół Anita” czy „Aleks włożył pod dłonie koszulkę” :D
-Ania jest też zwolenniczką błędów ortograficznych, ale to już taki mój urok :D

Chciałyśmy też dać wam garść informacji o blogu :)
- Epilog w sumie ma 30 stron A4 :)
- Nasze opowiadanie (licząc razem rozdziały Anki i Wikii) jest zapisane na 263 stronach A4 :)
- Blog na dzień 14.10.2013 odwiedziło 79 225 osób :)
- Czytali nasz blog ludzie z : Polski, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Norwegii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Ukrainy, Słowacji i Turcji :) Pozdrowienia dla was wszystkich! :)

W sumie dzięki temu blogowi, pokłóciłyśmy się zapewne więcej razy niż jest zapisanych stron w Wordzie :D
Przepraszamy za nasze wszystkie grzechy związane z tym blogiem. Za niewybaczalne 3 miesiące przerwy i za niedotrzymywanie terminów. Jeszcze raz PRZEPRASZAMY! :)

Nasza przygoda z "Siatkówką pisane" dobiegła końca, ale mamy jeszcze jedną prośbę. Niech wszyscy ci, którzy wytrzymali z nami do końca opowiadania, zostawią po sobie maleńki ślad. To już dla nas ostatnia szansa, by dowiedzieć się do ilu ludzi trafiło nasze pisanie :)

Żegnamy się już z wami, ale może spotkamy się jeszcze kiedyś przy innych opowiadaniach. :)
Z wielką przyjemnością pisały dla was Agnieszka (Anka) i Ola (Wiktoria)